[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Roger Zelazny

Rycerz Cieni

 

 

 

Miała na imię Julia i byłem święcie przekonany, że zginęła trzydziestego kwietnia, kiedy to wszystko się zaczęło. Właściwie początkiem było odnalezienie jej krwawych szczątków i zabicie podobnego do psa potwora, który ją zamordował - tak przynajmniej myślałem. Była moją dziewczyną, i chyba to uruchomiło cały ciąg wydarzeń. Dawno temu.
Może mogłem bardziej jej zaufać. Może nie powinienem jej zabierać na spacer w Cieniu - doprowadził do zaprzeczeń, a te odsunęły ją ode mnie. I mrocznymi ścieżkami pchnęły do pracowni Victora Melmana, paskudnego okultysty, którego musiałem później zlikwidować - tego samego Victora Melmana, który był marionetką w rękach Luke'a i Jasry. Ale teraz, może... nie do końca... miałem szansę, żeby wybaczyć sobie to, co w moim przekonaniu uczyniłem. Ponieważ, jak się okazało, jednak nie uczyniłem. Prawie.
Inaczej mówiąc, przekonałem się, że nie byłem za to odpowiedzialny w chwili, gdy to czyniłem. To znaczy: kiedy wbiłem nóż w bok tajemniczego czarodzieja Maski, który od pewnego czasu wyraźnie się do mnie przyczepił, odkryłem, że Maska to w rzeczywistości Julia. Mój przyrodni brat Jurt, który z kolei usiłował mnie zabić dłużej niż ktokolwiek inny, porwał ją i zniknęli. Działo się to zaraz po jego transformacji w rodzaj żywego Atutu.
I kiedy uciekałem z walącej się, płonącej cytadeli Twierdzy Czterech Światów, spadające belki zmusiły mnie do odskoczenia na prawo i uwięziły w pułapce gruzów i ognia. Obok mnie przemknęła ciemna metalowa kula; zdawała się rosnąć w locie. Uderzyła o mur i przebiła go, pozostawiając otwór, przez który mogłem się przecisnąć. Nie zwlekałem z wykorzystaniem tej okazji. Na zewnątrz przeskoczyłem fosę, używając logrusowych ramion, by przewrócić część ogrodzenia i ze dwudziestu żołnierzy. Potem odwróciłem się.
      - Mandorze! - zawołałem.
      - Tutaj - odpowiedział jego cichy głos zza mojego lewego ramienia.
Zdążyłem zobaczyć, jak chwyta metalową kulkę; podskoczyła przed nami i opadła na wyciągniętą dłoń.
Strzepnął popiół z czarnej kamizeli i przeczesał palcami włosy. Potem uśmiechnął się i spojrzał na płonącą Twierdzę.
- Dotrzymałeś obietnicy danej królowej - zauważył. - I nie sądzę, żebyś miał tu jeszcze coś do roboty. Może pójdziemy?
      - Jasra została wewnątrz - odpowiedziałem. - Załatwia porachunki z Sharu.
      - Myślałem, że nie jest ci już potrzebna. Pokręciłem głową.
      - Nadal wie sporo rzeczy, o których ja nie mam pojęcia. A będę ich potrzebował.
      Ognista kolumna wyrosła ponad Twierdzą, zatrzymała się, zawisła, wzniosła się wyżej.
      - Nie zdawałem sobie sprawy... - mruknął. - Jej naprawdę zależy na opanowaniu Fontanny. Gdybyśmy teraz ją stamtąd zabrali, Sharu zajmie to miejsce. Czy to ważne?
      - Jeśli jej nie wyrwiemy, może ją zabić. Mandor wzruszył ramionami.
      - Mam przeczucie, że to ona wygra. Chciałbyś się założyć?
- Może masz rację. - Obserwowałem, jak po krótkiej pauzie Fontanna wznosi się wyżej. - To wygląda jak wytrysk ropy. Mam nadzieję, że zwycięzca potrafi go zakręcić... jeśli będzie jakiś zwycięzca. Żadne z nich nie przetrwa tam zbyt długo. Cała cytadela się rozpada.
      Parsknął śmiechem.
- Nie doceniasz mocy, jakie wykorzystują dla własnej obrony - stwierdził. - Sam wiesz, że za pomocą magii nie tak łatwo jednemu czarodziejowi pokonać drugiego. Niemniej jednak słusznie zwróciłeś uwagę na inercję elementów materialnych. Jeśli pozwolisz...
      Kiwnąłem głową.
Szybkim gestem z dołu przerzucił metalową kulkę ponad rowem fosy, w stronę budowli. Uderzyła o ziemię i z każdym odbiciem zdawała się rosnąć, wydając dźwięk podobny do brzęku cymbałów, całkiem nieproporcjonalny do jej pozornej prędkości i rozmiaru. Odgłos nabierał mocy przy kolejnych podskokach. Wreszcie kulka zniknęła w płonącej, wibrującej ruinie, w jaką zmieniła się ta część Twierdzy. Na chwilę straciłem ją z oczu.
      Już miałem spytać, co się dzieje, kiedy zobaczyłem cień wielkiej kuli przesuwający się za otworem, przez który wyrwałem się na zewnątrz. Płomienie przygasały - oprócz ognistej wieży zniszczonej Fontanny. Z wnętrza dobiegł głęboki, niski grzmot. Po chwili przemknął jeszcze większy kolisty cień, a przez podeszwy butów zacząłem wyczuwać wibracje gromu.
      Ściana runęła. I zaraz potem fragment następnej. Całkiem wyraźnie widziałem teraz wnętrze cytadeli. Poprzez kurz i dym raz jeszcze przesunął się obraz gigantycznej kuli. Stłumiła ogień. Logrusowy wzrok nadal pozwalał mi dostrzegać linie sił płynące miedzy Jasrą i Sharu.
      Mandor wyciągnął rękę. Po chwili niewielka metalowa kulka podskakując przytoczyła się do nas. Złapał ją.
      - Wracajmy - powiedział. - Szkoda by było stracić zakończenie.
      Przeszliśmy przez jeden z licznych otworów w ogrodzeniu. Fosę wypełniła dostateczna ilość gruzu, by bezpiecznie przejść na drugą stronę. Użyłem zaklęcia bariery, żeby formujących szyk żołnierzy nie wpuszczać na nasz teren i trzymać od nas z daleka.
      Wkraczając przez wyrwę w ścianie spostrzegłem, że Jasra wznosi ramiona, odwrócona plecami do wieży ognia. Strużki potu spływające po masce sadzy malowały jej twarz w deseń zebry. Wyczuwałem pulsację energii przepływającej przez jej ciało. Jakieś trzy metry wyżej, z siną twarzą i głową skręconą w bok, jakby ktoś złamał mu kark, unosił się w powietrzu Sharu. Komuś niewykształconemu mogłoby się zdawać, że lewituje magicznie. Jednak logrusowy wzrok ukazał mi, że starzec wisi na linii mocy: ofiara czegoś, co można by chyba nazwać magicznym linczem.
      - Brawo - rzekł Mandor, wolno i niegłośno klaskając w dłonie. - Widzisz, Merlinie? Wygrałbym ten zakład.
      - Zawsze szybciej ode mnie potrafiłeś dostrzec talent - przyznałem.
      - ...I przysięgnij mi służbę - usłyszałem głos Jasry. Sharu poruszył wargami.
      - I przysięgam ci służbę - wycharczał.
      Wolno opuściła ręce, a linia mocy, na której zwisał Sharu, zaczęła się wydłużać. Kiedy opadał ku spękanej posadzce cytadeli, Jasra wykonała szybki ruch lewą dłonią... Widziałem kiedyś podobny u dyrygenta, kiedy dawał znak sekcji dętej. Z Fontanny strzeliła struga ognia, sięgnęła starca, oblała go i spłynęła na ziemię. Efektowne, chociaż nie całkiem rozumiałem, po co...
      Sharu opadał powoli, jakby ktoś w niebie zarzucał przynętę na krokodyle. Gdy jego stopy zbliżyły się do ziemi, zauważyłem, że wstrzymuję oddech, w odruchu współczucia oczekując zmniejszenia ucisku szyi. To jednak nie nastąpiło. Stopy czarodzieja zagłębiły się w posadzkę. Opadał dalej, jakby był zaklętym hologramem. Zagłębił się do kostek, potem do kolan i dalej. Nie byłem pewien, czy jeszcze oddycha. Z warg Jasry spływała cicha litania rozkazów, ogniste płaty co pewien czas odrywały się od Fontanny i opadały na starca. Zanurzył się już do pasa, potem do ramion i jeszcze trochę. Kiedy widoczna była tylko głowa z otwartymi ale zaszklonymi oczami, Jasra wykonała kolejny gest i zatrzymała go.
      - Od teraz jesteś strażnikiem Fontanny - oznajmiła. - Tylko mnie posłusznym. Czy uznajesz moją wolę? Zsiniałe wargi drgnęły.
      - Tak - szepnął.
      - Idź teraz i zgaś ognie - rozkazała. - Zacznij pełnić swoje obowiązki.
      Zdawało mi się, że głowa kiwnęła, a równocześnie znowu zaczęła się zapadać. Po chwili widziałem już tylko wełnisty kosmyk włosów, a sekundę później ziemia pochłonęła i to. Linia mocy zniknęła.
      Odchrząknąłem. Słysząc to Jasra opuściła ramiona i obejrzała się z lekkim uśmiechem.
      - Jest żywy czy martwy? - spytałem. I dodałem: - Akademicka ciekawość.
      - Nie jestem całkiem pewna - odparła. - Ale chyba po trochu jedno i drugie. Jak my wszyscy.
      - Strażnik Fontanny - mruknąłem. - Interesujące stanowisko.
      - Lepsze niż wieszak - zauważyła.
      - Chyba tak.
      - Sądzisz, jak przypuszczam, że skoro pomogłeś mi odzyskać tu władzę, mam wobec ciebie dług wdzięczności.
      Wzruszyłem ramionami.
      - Szczerze mówiąc, mam inne problemy.
      - Chciałeś zakończyć wojnę - rzekła. - A ja chciałam zdobyć Twierdzę. Nadal nie żywię ciepłych uczuć wobec Amberu, ale skłonna jestem przyznać, że wyrównaliśmy rachunki.
- To mi wystarczy - zapewniłem ją. - W dodatku może nas łączyć poczucie lojalności wobec pewnej osoby.
      Przez chwilę obserwowała mnie spod zmrużonych powiek, wreszcie uśmiechnęła się.
      - Nie martw się o Luke'a - powiedziała.
      - Muszę. Ten sukinsyn Dalt... Nadal się uśmiechała.
      - Wiesz o czymś, o czym ja nie wiem? - spytałem.
      - O wielu rzeczach - odparła.
      - Może mi powiesz?
      - Wiedza jest artykułem handlowym - przypomniała.
      Grunt zadrżał lekko i zakołysała się ognista wieża.
      - Proponuję ci pomoc dla twojego syna, a ty chcesz mi sprzedać informację, jak się do tego zabrać? - Nie mogłem uwierzyć.
      Wy buchnęła śmiechem.
- Gdybym sądziła, że Rinaldo potrzebuje pomocy - oświadczyła - w tej chwili byłabym u jego boku. Chyba łatwiej ci mnie nienawidzić, wierząc, że brak mi nawet macierzyńskich cnót.
      - Chwileczkę! Mówiłaś, że rachunki są wyrównane - przypomniałem.
      - To nie wyklucza wzajemnej nienawiści.
      - Spokojnie! Nic nie mam przeciw tobie, nie licząc tego, że przez kolejne lata próbowałaś mnie zabić. Tak się składa, że jesteś matką kogoś, kogo lubię i szanuję. Jeśli ma kłopoty, chciałbym mu pomóc, i wolałbym się z tobą pogodzić.
      Mandor chrząknął. Płomienie opadły o trzy metry, zakołysały się i opadły jeszcze niżej.
      - Mam pewne umiejętności kulinarne - oznajmił. - Gdyby niedawny wysiłek pobudził apetyty...
      Jasra uśmiechnęła się niemal kokieteryjnie i mógłbym przysiąc, że zatrzepotała rzęsami. Mandor robi wrażenie z tą swoją grzywą białych włosów, ale nie wiem, czy można go nazwać przystojnym. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego jest tak atrakcyjny dla kobiet. Sprawdziłem nawet, czy nie wykorzystuje odpowiednich zaklęć, ale nic takiego nie znalazłem. W grę musiał wchodzić zupełnie inny rodzaj magii.
      - Znakomity pomysł - uznała Jasra. - Ja zadbam o oprawę, a ty zajmiesz się resztą.
Mandor skłonił się. Płomienie opadły aż do ziemi i przygasły. Jasra krzyknęła do Sharu, Niewidzialnego Strażnika, że takie mają pozostać. Potem odwróciła się i wskazała nam drogę do schodów prowadzących w dół.
      - Podziemne przejście - wyjaśniła. - Ku bardziej cywilizowanym brzegom.
- Przyszło mi do głowy - wtrąciłem - że każdy, kogo spotkamy, będzie pewnie lojalny wobec Julii. Jasra roześmiała się.
- Tak jak byli lojalni wobec mnie, a jeszcze wcześniej wobec Sharu - odparła. - To profesjonaliści. Należą do tego miejsca. Płaci się im, żeby bronili zwycięzców, a nie mścili pokonanych. Po kolacji wystąpię z proklamacją. Potem, póki nie przybędzie kolejny uzurpator, będę się cieszyć ich szczerą i jednomyślną lojalnością. Uważajcie na trzeci stopień. Kamień się obluzował.
      Wskazała nam drogę przez fałszywą ścianę i dalej, ciemnym tunelem, prowadzącym - jak mi się zdawało - w kierunku północno-zachodnim, ku tym regionom Twierdzy, które zbadałem przy mojej poprzedniej wizycie. Było to w dniu, kiedy wyrwałem Jasrę z niewoli Maski-Julii i zabrałem do Amberu, żeby przez pewien czas w naszej twierdzy służyła za wieszak. W korytarzu panowała całkowita ciemność, ale wyczarowała ruchliwy punkt, jaskrawy błędny ognik, który płynął przed nami w wilgotnym mroku. Powietrze było tu stęchłe, ściany pokryte pajęczynami, podłoże z ubitej ziemi - oprócz wąskiej ścieżki bruku pośrodku. Od czasu do czasu po obu stronach trafiały się cuchnące kałuże, a obok nas - po ziemi i w powietrzzu - przemykały ciemne, małe stworzenia.
Właściwie nie potrzebowałem światła. Jak pewnie żadne z nas. Podtrzymywałem Znak Logrusu, dający zdolność magicznej percepcji; roztaczał srebrzystą, bezkierunkową poświatę. Nie rezygnowałem z niego, ponieważ ostrzegłby mnie także przed efektami czarów, na przykład zaklęciami-pułapkami albo, skoro już o tym mowa, jakąś niewielką zdradą ze strony Jasry. Jednym z efektów takiego spojrzenia było, że zauważyłem też Znak Logrusu zawieszony przed Mandorem, który - o ile wiem - również nie należał do osób szczególnie ufnych. Coś mglistego, trochę podobnego do Wzorca, zajmowało pozycję vis-a-vis Jasry, domykając kręgu czujności. A światełko tańczyło przed nami.
      Wynurzyliśmy się za stosem beczek w czymś, co wyglądało na bardzo dobrze zaopatrzoną piwnicę. Mandor przystanął po kilku krokach i ze stojaka po lewej stronie ostrożnie zdjął zakurzoną butelkę. Skrajem płaszcza wytarł etykietę.
      - O rany! - zawołał.
      - Co to jest? - chciała wiedzieć Jasra.
      - Jeśli nie skwaśniało, z jego pomocą urządzę ucztę, jakiej długo nie zapomnicie.
      - Naprawdę? W takim razie weź kilka, dla pewności - poradziła. - Pochodzą z czasów sprzed mojego przybycia... może nawet sprzed Sharu.
      - Trzymaj, Merlinie. - Podał mi dwie butelki. - Tylko ostrożnie.
      Zbadał cały stojak i wybrał jeszcze dwie, które sam poniósł.
      - Teraz rozumiem, dlaczego to miejsce jest tak często oblegane - zwrócił się do Jasry. - Gdybym wiedział o tej piwniczce, sam pewnie miałbym ochotę spróbować.
      Wyciągnęła rękę i ścisnęła go za ramię.
      - Są prostsze sposoby zaspokojenia twoich pragnień - rzekła z uśmiechem.
      - Będę o tym pamiętał - zapewnił.
      - Mam taką nadzieję.
      Odchrząknąłem.
Zmarszczyła lekko brwi i odwróciła się. Ruszyliśmy za nią przez niskie drzwi i w górę po skrzypiących drewnianych schodach. Trafiliśmy do dużej spiżarni, a stamtąd do ogromnej, opuszczonej kuchni.
      - Nigdy nie ma służby, kiedy jest potrzebna - zauważyła, rozglądając się dookoła.
- Ja jej nie potrzebuję - oświadczył Mandor. - Poszukaj jakiegoś miłego miejsca do posiłku, a z resztą sobie poradzę.
      - Doskonale. Tędy.
      Wyprowadziła nas z kuchni. Minęliśmy szereg komnat, wreszcie wspięliśmy się na schody.
      - Pola lodowe? - zapytała. - Strumienie lawy? Góry? Czy wzburzone morze?
      - Jeśli chodzi ci o dobór krajobrazu, wolę góry - wyznał Mandor.
      Zerknął na mnie. Kiwnąłem głową.
Wskazała nam długą, wąską komnatę, gdzie rozchyliliśmy okiennice, by podziwiać plamisty łańcuch zaokrąglonych szczytów. Pokój był chłodny i trochę zakurzony, a na pobliskiej ścianie wisiały półki. Leżały tam książki, przybory do pisania, kryształy, szkła powiększające, małe słoiczki z farbą, kilka prostych instrumentów magicznych, mikroskop i teleskop. Pośrodku stał prosty stół i ławy.
      - Jak długo zajmą ci przygotowania? - spytała Jasra.
...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mirabelkowy.keep.pl