[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Eugeniusz PauksztaIch trzech i dziewczynaRozdział IPoczštek w rudym kolorzeByło tu zawsze nieco spokojniej i ciszej, dlatego wybrali ten zakštek plaży, możliwie najdalej od jazgotu nie oliwionych, hałaliwych rowerów wodnych, pisku dziewczšt, pokrzykiwań sprzedawców lodów i okazyjnych pamištek.Niebo, wyblakłe w tym żarze, jak le ufarbowany materiał, wisiało wysoko, z rzadka tylko na skłonach horyzontu poutykane postrzępionymi cumulusami.Od morza wionęło silniejszym podmuchem, zatrzepotała na wysokim maszcie choršgiew ostrzegajšca przed niebezpieczeństwem kšpieli. Drobiny piasku uderzały o twarze.Wysoki chudzielec powiódł wzrokiem za rozkołysanš w biodrach dziewczynš w bikini.Danki wcišż jeszcze nie ma rzucił do dryblasa kompan o włosach przystrzyżonych na jeża.To u nas tylko w soboty tak wczesny fajrant... Oni sš na finiszu, inwestor ustalił już termin fety otwarcia, a tymczasem wyszła na jaw fuszerka, czego tam zabrakło, majš strach. Cišgnš na dwie zmiany, nawet w niedzielę chcš tyrać.Ale ty, Lutek, dokładnie zorientowany chudzielec przejrzał się koledze z dezaprobatš.Ramona, Ramona, jak słodko imię twoje brzmi... zanucił Pazoła tęgo podfałszowujšc.. Tamta fryga zrobiona na rudo znów drze się i piszczy, jakby jš kto w ukropie gotował.Z wody, bijšcej wzmożonš falš o brzeg, dziewczyna wydzierała się piskliwym głosem. Słyszeli jej wrzask już kilka razy od chwili, gdy znaleli się tu przed dwoma godzinami.Czeć, przyszłoci architektury. Ledwie się wyrwałem z tej Łeby od swoich starych... CO wy tak heroicznie, bez żadnego kota w pobliżu? Nie umiecie wejć w kołobrzeski styl? Kurza twarz, nogi spiekłem jak na patelni. Nie moglicie to umiecić się bliżej? przywitał obu kompanów Florek Stawski.Chłopcy, z niš co naprawdę niedobrze. Szymon poderwał się z miejsca, wpatrujšc się w morzeZ rudš? leniwie przecišgnšł się Lutek. Widać, że wpadła ci w oko... No pewnie, nie ma Danki, trzeba się więc jako pocieszyć. Ej, Szymek, co ty?Jednym susem stanšł na nogi i pognał za przyjacielem. Widział sam teraz, że to już nie przelewki. Ruda tonęła, jej piski przestały być tym razem idiotycznš zabawš. Trzepoczšc rozpaczliwie rękami, zanurzajšc się pod nadbiegajšce grzebienie, mocowała się nieudolnie z nagle objawionš wrogociš morza.Fala odboju, niebezpieczna nawet dla dobrego pływaka, odrzuciła rudš daleko od brzegu, na ostro schodzšcš tam w dół głębinę. Jeszcze ostrzejsza fala windowała jš na powierzchnię, ręce dziewczyny desperacko próbowały odepchnšć napór wody, ale nieubłagana głšb cišgnęła i wsysała. Dłoń znowu zatrzepotała, mignęły rude włosy.Szymon z rozpędu skoczył do wody i płynšł, to wyskakujšc podrzutami całego ciała nad fale, to poddajšc się im i zezwalajšc, by przepływały nad ni-m. Nie widział już ostatnich desperackich prób tonšcej, nie widział jej samej, zatrzymujšc w pamięci jedynie miejsce, w którym dopiero co się znajdowała.Widzieli za to wszystko Lutek i Florek, którzy nadbiegli nieco póniej nad brzeg. Porozumieli się wzrokiem i również skoczyli do wody. Na piasku za nimi gromadził się pęczniejšcy tłum.Tonie kto?E tam, byłby ratownik... Pewnie jaka zwariowana zabawa.Ratownik niedawno gdzie poszedł.Tonie, tonie! Ta ruda, co tak powrzaskiwała. Widzicie włosy... już jej nie ma. Nie poradzš, poszła na dno...Szymon rwał długimi wyrzutami ramion. Wyniesiony nad fale, wzrokiem szukał rudzielca, jak okrelał dziewczynę. Ale na morzu, poza spienionymi grzbietami, niczego nie było widać. Przeszył go łęk, że przybędzie za póno, bšd co bšd spory kawałek, przy takiej fali trudno się płynie. I wtedy nagle mignęła przed nim ruda plama. Już niedaleko. Wzmógł wysiłek. Najwyżej parę machnięć ramieniem... Gdzie chyba tutaj? Ale teraz, pusto w tym miejscu. Czyżby już pocišgnęło dziewczynš na dno? Trzy razy podobno topielec wychyla się na powierzchnię...Wyskoczył nad falę, zaczerpnšł mocno powietrza i znurkował. Skosem szedł w dół, wytrzeszczajšc oczy do bólu. Jakżeby się teraz przydała maska, okulary do nurkowania. Widzialnoć słaba, zbyt skotłowane wszystko na górze. Może trzeba szukać jej bardziej w bok, w prawo? Płucom ciężko, chwila, zbraknie powietrza. Jej nadal nie ma, zielonkawo, żadnego bielejšcego na tym tle kształtu. Nie da już rady, może za następnym zanurzeniem powiedzie się lepiej. Wypłynšć, prędzej wypłynšć, bo we łbie aż łupie...Jeden zaledwie oddech, drugi, znowu pod wodę. Fala niesie najsilniej dołem, parę minut i nie zdoła już pomóc dziewczynie. Chyba tym razem jeszcze bardziej na prawo, musiał się przedtem mylić. Zielonkawo, ani punktu zaczepienia dla wzroku. Czyż naprawdę może się nie udać, ma to dziewczynisko utonšć? Tam jakby co janiejszego. To nic, że płuca zdławione, że czerwone kręgi przed oczyma mieszajš, się z wyranie pęczniejšcš już bielš, z majaczšcym kształtem ludzkiej sylwetki. O Boże, jak dławi! Złapać jš, cišgnšć za sobš na wierzch, do powietrza, do słońca.Nic już nie widział. Odruchowym, zdesperowanym ruchem wyrzucił ramię przed siebie, zacisnšł palce. Złapał co miękkiego i olizłego. Włosy, te rude włosy. Rude, rude, kręgi czerwone, czarne, rude, płuca pękajš, jakże daleko do tej powierzchni, a dziewczyna straszliwie ciężka, wstrzymuje, hamuje, pucić jš zatem, ratować przynajmniej już chociaż siebie.I jeszcze mocniej zacisnšł dłoń na włosach.Fala chlusnęła mu prosto w twarz, w rozwarte usta, zamiast powietrza w krtań wdarła się woda. Zakrztusił się, ale od razu złapał oddech, zaraz i drugi, mocniejszy. Wolnš dłoniš siekł wodę, pomagał sobie nogami. Jeszcze oddech, jeszcze... Czarne płaty, czerwone i rude rozpływały się, oddalały. Mógł myleć, mógł oddychać, żył. A ona? Raptownym podrzutem ramienia wyszarpnšł głowę dziewczyny spod wody, unoszšc jš nad falę, w tej samej chwili katem oka dostrzegł sylwetki przyjaciół płynšcych ku niemu; le musieli obliczyć kierunek, sš jeszcze daleko. Prawym ramieniem zagarnšł dziewczynę pod plecy, tak by głowa jej spoczęła w dołku jego pachy. Na wznak, wspomagajšc lewe ramię uderzeniami nóg, mógł płynšć ze swojš zdobyczš do brzegu. Żeby tylko nie było za póno. Ona i teraz nie mogłaby złapać powietrza, fale coraz to przewalajš się nad nimi, przy pierwszym otwarciu ust zakrztusiłaby się na amen. Wcale teraz nie wydaje się ciężka, drobna jest jaka, wychudła.Silniejsza fala chlupnęła nad nimi, zakryła, następna wyniosła ich nieco w górę, dojrzał wtedy brzeg ze stłoczonš ciżbš ludzkš, dziwnie teraz daleki ten brzeg, czyżby znosiło ich, on za nie miał siły, by przeciwstawić się naporowi pršdu? Mocniej uderzył nogami. Poczuł znowu, że płynie, posuwajš się, sekunda za sekundš pas plaży zbawczo się zbliża. Przebiega mu przez głowę niedorzeczna myl, że może i Danka już tam stoi wród innych, przejęta, zdenerwowana, musi jej przyjemnie być na myl, że to włanie on uratował dziewczynę. Bo teraz już pewne, że uratował.Zdławiony krzyk, dostrzegł rozwarte, pełne panicznego lęku oczy rudej. Chciał jš przestrzec, krzyknšć, że powinna zachować spokój, nakryła ich fala, znów łyknšł potężnie wody i wtedy poczuł, jak dziewczyna gwałtownym szarpnięciem wyrywa się z jego objęcia, a ręce chwytajš go kurczowo za szyję i oplatajš z niezwykłš siłš.Szarpnšł się, jednš dłoniš usiłujšc rozerwać duszšcy go kurczowy chwyt, paraliżujšcy mu ruchy. Zanurzyli się. Odbijajšc się nogami od wody, próbował teraz obydwiema dłońmi rozlunić ucisk ramion rudzielca, chwytał powietrze, zduszone gardło już go nie przyjmowało, a ten chwyt był jak. cęgi żelazne, jak jakie okowy, Odpychał jej ręce, głowę, ciało, na moment zelżał ucisk ramion, udało mu się złapać nieco powietrza, ale zaraz ręce dziewczyny na nowo zwierały się na jego szyi, może straciła przytomnoć, podwiadomie tylko szukajšc w tym ruchu ratunku.Teraz znów była ciężka, cišgnęła na dno jak kamień. Dusiła. Czarne, czerwone, rude kręgi... Rude, czemu rude?...Odczepić się od niej, oderwać jš od siebie, powietrza, powietrza... Matka dowie się pewnie z depeszy, zawiadomiš koledzy. Marzył o takich pięknych domach, jakich Polska jeszcze nie znała, łudził się, że je będzie budował, robił projekty; naiwniak, głupi, na dnie nie trzeba domów, projektów, szkła ni żelbetonu, niczego nie trzeba... Matka czy przeżyje i to...Oddech. Jakże mało tego powietrza. Boże drogi, że też tak straszne jest uczucie tonięcia, tak zimno, ohydna ta zielonkawa woda.Nie, nie może pozwolić, żeby tak marnie miało się skończyć. Szarpnšł się jeszcze raz, wparł się całym sobš w dziewczynę, dłońmi,nogami, nic nie pomaga, jej uchwyt był silniejszy niż jego nadwštlone siły. Znów zielonkawo, płuca rozsadza co, czarne, czerwone płaty, już nie płaty... Matka, depesza, domy z aluminium jasne jak słońce, jak niebo... A teraz czarno, tylko czarno...I nagle oddech, powietrze, zelżał ucisk na szyi, już w ogóle nie ma tego ucisku.Szymku, trzymaj się mnie! Mam jš, nie bój się. Zaraz przypłynie Florek... Szymek, ogłuchłe? Szymon! Szymon!Teraz dopiero pojšł. To Lutek. Lutek jest tu. No tak, płynęli z Piórkiem, fala odrzuciła ich na bok. Więc jednak uratujš się, będš uratowani, on i ta ruda, brzydka, o twarzy bladej i powleczonej sinymi cieniami, o rękach jak kleszcze...Wsparł rękę o bark towarzysza. Ale nie miał już siły, by drugim ramieniem wojować z wodš, nogi bezwładnie cišgnęły do dna.Florek, winduj babkę, tylko uważaj, żeby cię nie złapała jak Szymka... Ja jego holuję.Niemocy, która go ogarnęła, nie potrafił przezwyciężyć nawet wstyd. Cieszył się opiniš wietnego pływaka, startował swojego czasu w mistrzostwach okręgu, czuł się w wodzie jak ryba, aż tu nagle taka historia. Kto by się spodziewał, że tak go zdusi kurczowo, sprawi, iż z ratujšcego stanie się rato...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wątki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
Impressionists and Impressionism (Art Ebook), ART EBOOKS
Imperial Japan - (William P. Litynski), ebooks, japan, history
Iain Moran - Eyes Wide Open - Lecture Notes, Ultimate Magic eBooks Collection
Ian Rowlands - Full Facts Book of Cold Reading, Ultimate Magic eBooks Collection
Il libro che la tua chiesa non ti farebbe mai leggere a cura di Tim C. Leedom & Maria Murdy, ebooks