[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R. L. STINEIdealna dziewczynaPrzełożyliPiotr Goldsteini Halina JanowskaSiedmioro gprologBrady Karlin, olepiony blaskiem słońca, zmrużył piwne oczy i gwizdnšł przeraliwie. Z czystejradoci.Jest idealnie, absolutnie doskonale! stwierdził podniecony.Co mówisz? Zza jego pleców wychyliła się Sharon Noles.Miller Hill! krzyknšł Brady, spoglšdajšc w dół z wierzchołka góry w parku Shadyside.Poprzedniego dnia przez miasteczko Shadyside przeszła rekordowa zamieć. Od mrozu i nieżnejburzy pozrywały się przewody i popękały rury. Nim nawałnica przeleciała dalej, całe Shadysidepokryło się grubš na trzy stopy warstwš niegu.Ale to było wczoraj, mylał Brady. Dzi nie ma na niebie ani jednej chmurki. A dla pełni szczęcianie ma też i szkoły!Miller Hill najbardziej stroma góra w parku była jednym długim stokiem krystalicznie czystego,olepiajšco białego niegu.Brady zagwizdał jeszcze raz. Korciło go, by sišć na sankach i popędzić w dół na złamanie karku.Brady, nie słyszę cię! krzyknęła Sharon. Co mówisz?Brady odwrócił się i czekał, aż dziewczyna, od dwóch miesięcyjego dziewczyna, wreszcie do niego dobrnie. Posuwała się mozolnie wzdłuż grzbietu góry.Milutka to jest właciwe słowo, mylał Brady. Była niewysoka i szczupła. Miała ogromneniebieskie oczy, a na niewielkiej okršgłej buzi ledwo zaznaczał się nos, maleńki jak guziczek.Przez chwilę nie widział jej twarzy, bo spuciła głowę i chwiejnym5krokiem posuwała się do przodu. Rękš odzianš w grubš rękawicę bez palców cišgnęła za sobšsanki.Brady słyszał już jej ciężki oddech. Żadna z niej sportsmenka ani turystka, pomylał, gdy wreszciedo niego dotarła.Co... Sharon przerwała, nie mogła złapać tchu. Co mówisz? powtórzyła, poprawiajšc na głowie czapeczkę z żółtej włóczki; wystawały spod niej kosmyki ciemnoblond włosów.Masz nos jak Rudolf. Brady lubił sobie z niej żartować.Zarumieniła się speszona.Czy gwizdałe i krzyczałe tylko po to, by mi to powiedzieć?To o moim nosie?...Brady szybko pochylił się i pocałował jš w sam czubek zimnego jak lód guziczka.Zostawmy nos w spokoju.Chwycił Sharon za ramiona i odwrócił twarzš do stoku.Spójrz na Miller Hill. Pomyl o boskim zjedzie na sankach!Dla mnie to wyglšda raczej jak K i 11 e r Hill*! stwierdziła Sharon. To stok dlanarciarzy, Brady. Jest taki stromy!Im bardziej stromy, tym lepszy podniecał się Brady. Będzie fajnie. Nikogo tu jeszczenie było. Pofruniemy!Wštpię, czy chce mi się fruwać. Sharon zerknęła ponad grzbietem góry w stronędrugiego wzniesienia. Było tam tłoczno od sanek. Chyba powinnimy pójć na tamtš górkę.Na dziecięcš górkę? Brady skrzywił się. O wiele za łagodna!Ale wyglšda bezpieczniej przekonywała Sharon. Tam nie ma drzew, spójrz! Aniżadnych kolczastych krzaków. Tam się w nic nie władujesz.W nic z wyjštkiem kupy dzieciaków odparł Brady. Miller Hill mamy dla siebie.Sharon przygryzła wargi.Posłuchaj, Shar uspokajał jš w nic się nie wršbiemy.Będę jechał tuż koło ciebie. Nic się nie stanie.Gra słów: mi ller młynarz, ki 11 er zabójca. Hill znaczy wzgórze. (Przyp. tłum.)6Mówišc to, już ustawiał sanki na krawędzi stoku.Gotowa? zapytał, nacišgajšc czapeczkę na swš kędzierzawš, ciemnš czuprynę.Sharon cofnęła się.Brady, ja naprawdę nie chcę!Oczywicie, że chcesz! Brady chwycił jš za rękę i pocišgnšł na sanki, staromodnesaneczki typu Flexible Flyers. Po kilku sekundach oboje leżeli na brzuchach, gotowi do startu.Brady...Fajno jest! krzyknšł.Wycišgnšł ręce i szarpnšł sanki Sharon, a potem sam się odepchnšł.Lecimy! zawołał ze miechem, gdy poczuł pierwsze uderzenie wiatru.Zjazd był włanie tak szybki, jak przypuszczał. Jeszcze szybszy. Niemal natychmiast wyrosłaprzed nim kępa kolczastych głogów. Szarpnšł dršżek kierownicy i nagłym zwrotem ominšł je.Nowa przeszkoda sosna. Jeszcze jedno silne pchnięcie dršżka i drzewo pozostało w tyle. Igłylodu unosiły się przed nim i kłuły go w twarz. Od lodowatego wichru łzy napływały mu do oczu.Znów objechał drzewo. Jeszcze kępa krzewów i... Frunšł, miejšc się na cały głos.Brady!Krzyk Sharon dotarł do niego z wiatrem, gdy przeleciała obok.Brady!Zmrużył oczy smagane wichrem i lodem.Sharon wyprzedzała go już o szmat drogi. Pędziła coraz szybciej.Szybciej.Straciła panowanie nad sankami! przeraził się Brady.Dokładnie na trasie, którš mknęły jej sanki, stała potężna sosna.Przekręć dršżek! wrzasnšł Brady. Wiatr tłumił głos, porywał go w przestrzeń.Przekręć albo skacz! krzyczał chłopiec, jak mógł najgłoniej.Bradyyy!Sanki Sharon uderzyły bokiem w sosnę i wyskoczyły w górę wprost na kępę kolczastych krzewów.Potem przejechały na jednej płozie między poskręcanymi gałęziami młodych drzewek.7Brady widział, jak dziewczynę ciska z jednej przeszkody na drugš. Słyszał jej krzyk przerażenia.Wyskoczył z sanek i przetoczył się po niegu. Dyszał ciężko i z wysiłkiem stanšł na nogi.Sharon turlała się bezwładnie w dół, ręce nie mogły już utrzymać sanek. Jej przeraliwy krzyk gasłpowoli, aż zamilkł zupełnie.Sharon? Brady rzucił się do niej przez nieg. Sharon,nic ci się nie stało? No mów. Przejechała się trochę, co?Cisza.Brady brnšł dalej, potykajšc się. Wreszcie jš dojrzał. Leżała u stóp wzgórza, z rozrzuconyminogami, jak szmaciana lalka. Jej twarz tonęła w niegu.Sharon?Brak odpowiedzi.No dobra, Shar, miała rację przyznał Brady, miejšc sięniepewnie. Pospiesznie przebył ostatnie parę kroków. Odtšd będziemy zjeżdżać z dziecięcej...Przerwał.Sharon leżała bez ruchu.Dziwne, pomylał. To dziwne.Przynajmniej plecy powinny poruszać się przy oddychaniu.A tu nic.Brady uklęknšł przy niej.Sharon? szepnšł.Nie odpowiedziała. Nie poruszyła się.Brady wsunšł rękę pod jej barki, westchnšł głęboko i przewrócił jš na plecy.Nie! N i e e e! jego krzyk rozległ się echem wród wzgórz.Twarz Sharon! Jej milutka buzia z noskiem jak guziczek!Nic z niej nie zostało.Nie było oczu, nie było warg. W ogóle żadnej twarzy! Nic.Ciernie i metalowe płozy sanek poszatkowały jš na miazgę. Czerwonš miazgę.Nie zostało nic prócz krwawej masy, ze skóry i pokruszonych koci. I jasnoczerwonej kałuży krwina krystalicznie białym niegu.8rozdział 1Nie tak prędko!O co ci chodzi? Brady spojrzał znad parujšcej pizzy. Jego najlepszy przyjaciel, JonDavis, chwycił go za rękę, nie pozwalajšc zajšć się zawartociš talerzaNie dostaniesz ani kawałka, ani okruszyny, póki nie pucisz farby. Jon był uparty.Niby na jaki temat? spytał Brady.Starał się zachować pokerowš twarz, ale czuł, jak na wargi wypełza mu głupawy umieszek.Uwielbiał drażnić się z przyjacielem.Dobrze wiesz. Przestań strugać wariata naciskał Jon.Nie mam pojęcia, o czym mówisz odparł Brady.Czego się dowiedział o Lizie? Brady umiechnšł się.Szaleje za mnš. Zadowolony?Jon pucił nadgarstek przyjaciela. Spojrzał na niego z przerażeniem. Taka mała przerwa przydałasię Brady'emu. Chwycił kawał pizzy, złożył go na pół i odgryzł ogromny kęs.Za tobš? Tobš?! krzyknšł Jon. Ładne rzeczy! Posyłam cię, żeby wybadał, czy ja podobam się Lizie. A ona, ta najbardziejszałowa dziewczyna w Liceum Shadyside wyznaje, że to ty się jejpodobasz. Załatwiłe mnie, chłopie. Obrzydliwie.Brady umiechnšł się ustami pełnymi pizzy. Jon z rezygnacjš opu-11cił głowę na blat stołu, zakrywajšc rękami twarz. Już tylko jego płomiennoruda czuprynasterczała znad stołu. Westchnšł ciężko; to było westchnienie człowieka, który poniósł klęskę.Rozchmurz się pocieszał go Brady. Lisa nie jest dziewczynš dla ciebie. I nie trać czasu... Na przykład, co mylisz o tamtej zaladš?Jon zerknšł na dziewczynę stojšcš przy kasie. Potem sięgnšł po kawałek pizzy.No, jak ci się podoba? Jeli to nie jest superbabka, niech skonam.Jest w porzšdku, ale nie w moim typie ucišł Jon.wietnie. To ja jš biorę! zażartował Brady. Będę miał co dzień pizzę za frajer!Jon milczał zamylony.Okay, okay westchnšł Brady. Opętała cię ta Lisa. Ale przyznasz chyba, że tabarmanka jest bezbłędna.Nie chce mi się wierzyć, że w ogóle bierzesz pod uwagę inne dziewczyny prócz Alliemruknšł Jon, zdejmujšc z brody kawałek sera. Co z niš?Allie Stoner była ostatniš dziewczynš Brady'ego. Brady wiedział, że wciekłaby się, gdybywidziała, jak obdarza względami inne dziewczyny. Ale czego oczy nie widzš, o to serce nie boli,mylał beztrosko.Co z Allie? powtórzył Jon, bioršc drugi kawałek pizzy.Brady wzruszył ramionami.Hej, co się z tobš dzieje? spytał Jon. Nie mów mi, że chcesz z niš zerwać.Nie całkiem.Co to znaczy?Brady pokręcił głowš.Nie wiem. Chyba wszystko jest w porzšdku. Nie zrozum mnie le, ja naprawdę lubię Allie.Ale ona traktuje to o wiele poważniej niż ja.Co traktuje poważniej?No... To między nami wyjanił Brady.No to co? Ona faktycznie cię lubi powiedział Jon.Wiem. Jaja też. Z tym tylko kłopot, że... Brady przerwał.Pozwól, że zgadnę wtršcił Jon. Chcesz się spotykać z innymi dziewczynami. Zgadzasię?Pewnie, że się zgadza, czemu nie... bškał Brady. Włanie... Czemu nie?...Jon spojrzał na niego z dezaprobatš.Wiesz, mylę, że ci się przewróciło w głowie, chłopie. Choć nie da się ukryć, że wszystkiedziewczyny w Shadyside szalejš za tobš. Nie wiem, dlaczego, ale...Och, zostaw, Jon. Zazdrocisz mi drażnił go przyjaciel, rzucajšc w niego zwiniętš wkulkę serwetkę. Przyznaj się.Owszem Jon umiechnšł się niemiało. Chciałbym mieć twoje kłopoty, stary. Jednadziewczyna, która traktuje cię zbyt... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mirabelkowy.keep.pl