[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 1
łaby się na spotkanie z Pytonem. Ale spod wiekowego shermana crowna
victorii jej babci wystawały dwie brudne stopy. Bardzo ostrożnie zajrzała
pod samochód i przekonała się, że stopy należą do bezdomnego, ksywka
Mycha, znanego w okolicy - czyli Wicker Park - z niechęci do higieny
i upodobania do taniego wina. Pusta butelka leżała obok jego klatki piersio­
wej, unoszącej się i opadającej w rytm bulgoczącego chrapania. Spotkanie
z Pytonem było tak ważne, że Annabelle przez chwilę rozważała wymanew­
rowanie samochodem nad leżącym ciałem, ale miejsce parkingowe w małej
uliczce było za ciasne.
Zostawiła sobie mnóstwo czasu na ubranie się i dojechanie do centrum;
była umówiona na jedenastą- Ale wciąż pojawiały się przeszkody, na czele
z panem Bronickim, który dopadł ją przy wejściu i nie chciał odejść, dopóki
nie wygłosił swojej kwestii. Mimo to sytuacja nie była jeszcze tragiczna.
Wystarczyło tyiko wyciągnąć Mychę spod shermana.
Ostrożnie trąciła jego kostkę stopą; przy okazji zauważyła, że zaimprowi­
zowana mikstura z syropu czekoladowego i błyskawicznego kleju, którą za­
mazała rysę na obcasie swoich ulubionych sandałów, nie do końca zdała
egzamin.
- Mycha?
Nawet nic drgnął.
Szturchnęła go mocniej.
Mycha, obudź się. Musisz wyleźć spod samochodu.
Ani drgnął. Co oznaczało, że należy się uciec do bardziej drastycznych
środków. Annabelle schyliła się i z niesmakiem szarpnęła ubłoconą stopę.
- No już, Mycha. Pobudka.
7
G
dyby Annabclle nie znalazła ciała pod swoim samochodem, nie spóźni­
I nic. Gdyby nie głośne chrapanie, można by go wziąć za Irupa.
Potrząsnęła nim gwałtowniej.
- Tak się składa, że to najważniejszy dzień w mojej karierze, i byłabym
wdzięczna za odrobinę dobrej woli.
Mycha ani myślał okazywać dobrą wolę.
Potrzebowała mocniejszych argumentów. Zaciskając zęby, ostrożnie pod­
ciągnęła spódnicę z surowego jedwabiu w kolorze jaskrów, którą kupiła wczo­
raj na wyprzedaży za sześćdziesiąt procent ceny, i kucnęła przy zderzaku.
- Jeśli nie wyjdziesz, dzwonią po policję,
Mycha parsknął.
Annabelłe wbiła obcasy w ziemię i szarpnęła za obie zasmolone kostki.
Poranne słońce prażyło ją w głowę. Mycha przeturlał się i na dobre zaklino­
wał ramieniem o podwozie. Szarpnęła jeszcze raz. Biała bluzka bez ręka­
wów, którą dobrała do perłowych kolczyków babci, zaczynała kleić się pod
żakietem do skóry. Annabelłe starała się nawet nie myśleć, co dzieje się z jej
włosami. Rano odkryła, że właśnie skończył się żel do włosów, i teraz modliła
się, by wiekowy, supermocny lakier Aqua Net, który znalazła pod umywal­
ką, zdołał utrzymać w ryzach szopę rudych loków - jej wieczne przekleń­
stwo, szczególnie dające się we znaki podczas wilgotnego chicagowskiego
lata.
Wiedziała, że jeśli w ciągu pięciu minut nic wywłecze Mychy spod samo­
chodu, będzie w poważnych tarapatach. Przeszła na drugą stroną auta. Kola-
najej zatrzeszczały, kiedy kucnęła przy drzwiach kierowcy i zajrzała w twarz
z opadniętą szczęką.
- Mycha, musisz się obudzić! Nie możesz tu zostać.
Jedna brudna powieka uniosła się na moment, po czym opadła z powro­
tem.
- Spójrz na mnie. - Dziobnęła go palcem w pierś. - Jeśli wyjdziesz, dam
ci pięć dolarów.
Usta Mychy poruszyły się; wraz ze strużką śliny wysączyło się z nich gar­
dłowe burknięcie:
- Poszła...
Od nieświeżego zapachu aż załzawiły jej oczy.
- Dlaczego akurat dzisiaj musiał ci się urwać fi Im pod samochodem? i dla­
czego pod moim? Dlaczego nie wybrałeś samochodu pana Bronickiego? -
Pan Bronicki, znudzony emeryt, mieszkał po drugiej stronie ulicy i cały swój
wolny czas przeznaczał na wymyślanie nowych sposobów, jak doprowadzić
Annabelłe do obłędu.
Mijała minuta za minutą i Annabelłe zaczynała wpadać w panikę,
- Masz ochotę na seks? Jak wyjdziesz, to może o tym pogadamy.
Kolejna strużka śliny i kolejne cuchnące prychnięcie. Beznadziejna spra­
wa. Annabelłe zerwała się i pognała do domu.
Dziesięć minut później zdołała wywabić Mychę za pomocą otwartej pusz­
ki piwa.
Nie był to najlepszy moment jej życia.
Kiedy wreszcie wyjechała na główną ulicę, zostało jej tylko dwadzieścia
jeden minut, by przedrzeć się przez korki do Loop w centrum Chicago, i zna­
leźć parking. Miała zakurzone nogi, pomiętą bluzkę i złamany paznokieć po
spotkaniu z puszką z piwem. Dodatkowe dwa kilogramy, które przybrała na
wadze po śmierci babci i które trochę było widać na jej drobnej figurze, teraz
wydawały się jej niewartą uwagi drobnostką.
Dziesiąta trzydzieści dziewięć.
Nic mogła ryzykować, że wpadnie w korek z powodu robót drogowych na
przelotówce Kennedyego, zjechała więc na DWision. We wstecznym luster­
ku zobaczyła, że kolejny lok wyrwał się spod kontroli lakieru. Spostrzegła
też swoje spocone czoło. Zboczyła na Hałsted, by ominąć kolejny odcinek
robót. Manewrowała wśród samochodów shermanem o gabarytach czołgu
i jednocześnie tarła usmolone nogi wilgotnym papierowym ręcznikiem, któ­
ry porwała z kuchni. Dlaczego babcia nie jeździ zgrabną hondą civic, tylko
tym szpetnym, zielonym, pożerającym benzynę monstrum? Przy swoim me­
trze sześćdziesiąt wzrostu Annabelłe musiała siedzieć na poduszce, by wi­
dzieć drogę znad kierownicy. Babcia nie zawracała sobie głowy poduszką,
ale prawdę mówiąc, rzadko jeździła. Po dwunastu latach użytkowania licz­
nik shermana ledwie przekroczył sześćdziesiąt tysięcy kilometrów.
Taksówka zajechała jej drogę. Annabelłe wcisnęła klakson, czując, jak struż­
ka potu cieknie jej między piersiami. Spojrzała na zegarek. Dziesiąta pięć­
dziesiąt. Spróbowała sobie przypomnieć, czy użyła po kąpieli dezodorantu.
Oczywiście, że użyła. Jak zawsze. Uniosła rękę, żeby się upewnić, ale właś­
nie w chwili, kiedy wciągała powietrze, najechała na wybój i musnęła usta­
mi klapę żakietu, zostawiając smugę szminki.
Krzyknęła z przerażenia i sięgnęła na drugą stronę ogromnej przedniej ka­
napy po torebkę, ale tylko ją przewróciła, strącając do „wielkiego kanionu"
pod siedzeniem. Światło na skrzyżowaniu Halsted i Chicago zmieniło się na
czerwone. Annabelłe czuła, że włosy kleją jej się do karku i coraz wie_cej
loków odskakuje jak sprężyny w górę. Spróbowała oddechów jogi, ale była
tylko na jednych zajęciach, więc nie poskutkowało. Dlaczego Mycha wybrał
8
9
akurat len dzień na zwałkę pod samochodem - dzień, od którego zależała
cała jej finansowa przyszłość?
W żółwim tempie wjechała na Loop. Dziesiąta pięćdziesiąt dziewięć. I zno­
wu te przeklęte chicagowskie roboty drogowe. Minęła Daley Center. Nie
miała czasu na objeżdżanie ulic w poszukiwaniu wystarczająco dużego miej­
sca z parkometrem. Wjechała więc na pierwszy, kosmicznie drogi podziem­
ny parking, rzuciła kluczyki parkingowemu i ruszyła truchtem.
Jedenasta pięć. Nic ma co panikować. Po prostu opisze przygodę /. Mychą.
Pyton na pewno zrozumie.
Albo i nie zrozumie.
Kiedy weszła do holu wysokiego biurowca, uderzył w nią podmuch z kli­
matyzatora. Jedenasta osiem. Winda, chwalą Bogu, była pusta; Annabelle
wcisnęła guzik czternastego piętra.
- „Nic daj się zastraszyć - radziła jej Molly przez telefon. - Pyton żywi
się strachem".
Łatwo jej mówić. Molly zakotwiczyła się w domu ze swoim wystrzało'
wym mężem futbolisłą i dwójką uroczych dzieci - nie wspominając o jej
własnej wspaniałej karierze.
Drzwi windy zamknęły się cicho. Annabelle zobaczyła swoje odbicie w lu­
strzanej ścianie i syknęła, załamana. Żakiet z surowego jedwabiu zamienił
się w sflaczałą, zmiętą szmatę, na boku spódnicy widniała smuga brudu,
a ślad szminki na klapie k!uł w oczy jak świecąca bożonarodzeniowa brosz­
ka. A co najgorsze, jej włosy, kosmyk po kosmyku, wisiały sztywno wokół
twarzy jak sprężyny łóżka wyrzuconego z okna czynszowej kamienicy i po­
zostawionego w zaułku na pastwę rdzy.
Zwykle, kiedy ogarniała ją rozpacz z powodu własnego wyglądu - który
nawet jej matka określała zaledwie jako „przyjemny" - mówiła sobie, że
powinna być wdzięczna przynajmniej za dwoje bardzo ładnych miodowych
oczu, gęste rzęsy, kremową cerę, pomijając oczywiście parę tuzinów pie­
gów. Ale żadne pozytywne myślenie nie było w stanie odmienić przerażają­
cego obrazu w lustrze windy. Annabelłe zaczęła gorączkowo utykać kosmy­
ki włosów za uszy i wygładzać spódnicę, ale drzwi windy otworzyły się,
zanim zdołała choć trochę naprawić szkody.
Jedenasta dziewięć.
z wyciszonym meczem bcjsbolowym na wielkim ekranie. Recepcjonistka
miała krótkie stalowoszare włosy i wąskie wargi. Zerknęła znad okularów
w niebieskich metalowych oprawkach, ogarniając spojrzeniem niechlujną po­
stać w drzwiach.
- Słucham panią?
- Annabelle Grangcr. Jestem umówiona z Py... z panem Championem.
Obawiam się, że za bardzo się pani spóźniła, pani Granger.
- Tylko dziesięć minut.
- Pan Champion miał tylko dziesięć minut wolnego czasu na spotkanie
z panią.
Podejrzenia potwierdziły się. Umówił się z nią tylko dlatego, że Molly
nalegała, a on nie chciał zdenerwować żony jednego ze swoich najważniej­
szych klientów. Zdesperowana Annabelle spojrzała na ścienny zegar.
- Właściwie spóźniłam się tylko dziewięć minut. Została mi jeszcze mi­
nuta.
- Przykro mi. - Recepcjonistka odwróciła się z powrotem do komputera
- Jedna minuta - błagała Annabelle. - Nic proszę o więcej.
- Nic nie mogę zrobić.
Annabelle potrzebowała tego spotkania, i to teraz, natychmiast. Obróciła
się na obcasach i ruszyła w stronę drewnianych drzwi na drugim końcu po­
mieszczenia.
- Pani Granger!
Skoczyła w otwierający się przed nią korytarz, gdzie po obu stronach stali
dwaj pracownicy ochrony • jeden z nich zajęty był rozmową z dwójką mło­
dych, przejętych czymś mężczyzn w koszulach i pod krawatem. Zignorowa­
ła ochroniarzy i ruszyła do drzwi wtopionych w sam środek czarnej ściany,
imponujących, pięknych. Przekręciła gałkę.
Gabinet Pytona miał kolor pieniędzy: nefrytowe, pociągnięte lakierem ścia­
ny, gruby dywan o barwie mchu, meble z obiciami w różnych odcieniach
zieleni, podkreślonej krwistymi poduszkami. Za kanapą wisiała cała kolek­
cja zdjęć z gazet oraz sportowych pamiątek - obok białej, blaszanej, pozna­
czonej rdzą tablicy z wyblakłym napisem
BEAU VISTA.
Bardzo na miejscu,
biorąc pod uwagę ogromne okno na całą ścianę, z którego rozciągał się wi­
dok na dalekie jezioro Michigan. Pyton siedział przy zgrabnym biurku
w kształcie litery U; jego fotel z wysokim oparciem odwrócony był w stronę
wodnego pejzażu. Annabelle obrzuciła wzrokiem supernowoczesny kompu­
ter stacjonarny, mały laptop BlackBerry i skomplikowany czamy telefon z taką
Zobaczyła przed sobą szklaną ścianę ze złotymi literami:
CHAMPION
-
AGEN­
CJA MENEDŻERSKA.
Pospiesznie pokonała wyłożony dywanem korytarz i we­
szła przez drzwi z wygiętą metalową poręczą. W recepcji stały skórzane meble
wypoczynkowe, ściany zdobiły oprawione pamiątki sportowe oraz telewizor
10
II
I
i zaczęła klepać w klawiaturę.
liczbą przycisków, że można by nim pilotować jumbo jcia- Profesjonalny
zestaw słuchawkowy leźal porzucony obok aparatu, gdyż pyton rozmawiał
prze* tradycyjny telefon.
- W trzecim roku zarabia się niezłe pieniądze, pod warunkiem że cię wcześ­
niej nie uziemią - mówił rześkim, dźwięcznym głosem, ze środkowozachodnim
akcentem. - Wieni, że to ryzyko, ale jeśli podpiszesz kontrakt na rok, będziemy
mogli zagrać na rynku niezależnych agentów. - Zauważyła siłny, opalony nad­
garstek, prosty zegarek i długie, zgrabne palce trzymające słuchawkę. - Ale
ostatecznie decyzja nalepy do ciebie, Jamał, Ja mogę ci tylko radzić.
Drzwi za plecami Annabellc otworzyły się gwałtownie i do gabinetu wpa­
dła recepcjonistka, z włosami zjeżonymi jak pióra u obrażonej papugi.
- Przepraszam, HcatlL Weszła mimo mojego zakazu.
Pyton obrócił się powoli z fotelem i Annabellc poczuła sic jakby dostała
pięścią w brzuch.
sowaną jasnoniebieską koszulę, która musiała być szyta na zamówienie, skoro
tak dobrze układała się na jego szerokich ramionach i wąskiej talii.
- Widocznie nie potrafi słuchać. - Koszula przylgnęła do imponującej
klatki piersiowej, kiedy poprawi! się w fotelu. Annabellc przypomniała so­
bie lekcję biologii z liceum. O pytonach.
Pytony połykają swoją zdobycz w całości. Zaczynając od głowy.
- Mam wezwać ochronę*? - zapylała recepcjonistka.
Znów zwrócił na Annabellc swoje oczy drapieżnika i znów jego spojrze­
nie omal jej nie znokautowało. Mimo całego wysiłku, jaki włożył, by zatu­
szować swoje prawdziwe oblicz*. spod skóry wciąż wyzierał knajpiany zbir.
- Myślę, że sobie z nią poradzę.
Przez Annabellc przemknęła nagle świadomość własnego ciała, własnej
seksualności - uczucie tak niewłaściwe, tak niepożądane, tak absolutnie nic
na miejscu, że cofając się. wpadła na jeden z foteli. Nigdy nic czuła się do­
brze w obecności nadmiernie pewnych siebie mężczyzn, a na tym konkret­
nym egzemplarzu po prostu musiała zrobić dobre wrażenie. Przeklęła w du­
chu swoją niezdamość. pomięty kostium i włosy.
Molly mówiła jej, że ma być agresywna. „On wywalczył sobie drogę na
szczyt, klienta za klientem. Brutalność i agresja lo jedyne emocje, jakie Hcath
Champion potrafi zrozumieć". Ale Annabellc nic była osobą agresywną z na­
tury. Wykorzystywali ją wszyscy, od urzędników w banku po taksówkarzy.
W zeszłym tygodniu przegrała konfrontację z dzicwięciolatkiem, który ob­
rzucał jajkami shermana. Nawel jej własna rodzina - przede wszystkim jej
własna rodzina - wchodziła jej na głowę.
A ona miała tego wyżej uszu. Miała dość protekcjonalnego traktowania,
podstępnych łudzi, którzy korzystali zjej dobroci, przykrego uczucia, że jest
do niczego. Jeśli teraz się cofnie, dokąd ją to zaprowadzi? Spojrzała w zielo­
ne jak forsa oczy i zrozumiała, że nadszedł czas, by skorzystać z genetyczne­
go dziedzictwa Grangerów i zagrać naprawdę ostro.
— Pod moim samochodem leżał trup. - Nic było lo dalekie od prawdy.
Mycha był ciężki jak trup.
Niestety na Pytonie nic zrobiło to wrażenia. Z pewnością był odpowie­
dzialny za uśmiercenie tylu ludzi, temat trup zwyczajnie go nudził. Anna­
bellc wzięła głęboki oddech.
— Czerwona taśma, zbiegowisko, policja i w ogóle. Przez to się spóźni­
łam. Gdyby nic trup, byłabym na czas. A nawet przed czasem. Jestem bardzo
odpowiedzialna. I profesjonalna. Nagłe, tak po prostu, zabrakło jej powic-
. - Nie ma pan nic przeciwko temu, że usiądę?
Miał wygląd twardziela - kwadratowa szczęka, potężne bary; wszystko
w jcgO postaci mówiło, że dochodzi do celu po trupach, że jest arogantem
i prostakiem, który z trudem pojął, co to są dobre maniery. Włosy miał gęste
i krótkie, w intensywnym kolorze - gdzieś pomiędzy skórzanym portfelem
i butelką piwa - nos prosty, brwi ciemne i grube, jedną z nich przecinała
blada szrama. Ze zdecydowanego wyrazu ładnie wykrojonych ust dało się
wyczytać brak tolerancji dla głupców, zamiłowanie do ciężkiej pracy, grani­
czące
%
obsesją, i może jeszcze - choć to już była zapewne jej wyobraźnia -
postanowienie bycia właścicielem, i to przed pięćdziesiątką, letniego domu
pod Saint Tropcz, Gdyby nic pewna ulotna niercgularność jego rysów, byłby
piękny nie do wytrzymania. A tak był tylko zwyczajnie zabójczo pr*ystojny.
I czego taki facet mógł chcieć od swatki?
Nic przestając mówić do telefonu, spojrzał na nią- Jego oczy miały kolor
studolarowego banknotu, przypalonego nieco na brzegach.
- Właśnie za to mi płacisz, Jamal. - Ogarnął wzrokiem niechlujny wygląd
Annabclłe i rzucił recepcjonistce twarde spojrzenie. Dziś po południu po­
rozmawiam
z
Raycm. Dbaj o lo swoje potężne łapsko. I powiedz Audette, że
poślę jej następną skrzynkę Krug Grandę Cuvec.
- Był pan z nią umówiony na jedenastą - powiedziała recepcjonistka, kie­
dy odłożył słuchawkę. - Mówiłam jej. że spóźniła się na spotkanie.
Champion odsunął na bok „pro Football Wecfcly". Dłonie miał szerokie,
paznokcie czyste i schludnie obcięte. Mimo to nic było trudno wyobrazić je
sobie czarne od oleju silnikowego. Zerknęła na granatowy krawat we wzorki,
który prawdopodobnie kosztował więcej niż jej cała kreacja, i idealnie dop3-
12
13
Mam.
- Dziękuję. Opadła na najbliższy fotel.
- Pani naprawdę nic słuchu, co się do pani mówi, prawda?
Słucham?
Przygląda! się jej długą chwilę i w końcu odprawił recepcjonistkę.
- Nic ląc? mnie przez chwilę, Sylvio, chyba że to będzie PHoebc Całebow.
Kobiela wyszła. Pyton westchnął
t
rezygnacją.
Domyślam się. że jest pani przyjaciółką Molly. * Nawet jego zęby bu-
d-iły respekt silne, proste i bardzo białe.
- Znamy się z college'11.
Zabębnił palcami w biurko.
- Nic chcę być nieuprzejmy, ale musi się pani streszczać.
Nie chce być nieuprzejmy? Kogo on zamierza nabrać? Przecież nieuprzej-
mość dodawała mu sił. Wyobraziła go sobie w collcge'u, jak wywiesza za
okno jakiegoś biednego kujona komputerowca albo śmieje 5<ę w twarz za­
płakanej dziewczyny, która twierdzi, że jest z nim w ciąży. Wyprostowała się
w fotelu, próbując wyglądać na pewną siebie.
- Jestem Annabelle Grangcr z biura Idealna Pan).
Więc jest pani swatką. - Jego palce stukały o biurko.
- Wolę o sobie mówić „pośredniczka rnatiymoniałna".
- Doprawdy? - Znów przewiercił ją tymi twardymi, dolarowymi oczami.
- Molly mówiła mi, że pani firma nazyw3 się Swatka Myrna, czy tak jakoś.
Poniewczasie zorientowała sic. że przeoczyła ten szczegół w rozmowach
z Molly.
- Biuro Swatka Myrna zostało założone przez moją babkę w lalach sie­
demdziesiątych. Zmarła trzy miesiące temu. Od tamtej pory unowocześni­
łam je i nadałam (innie nową nazwę odzwierciedlającą, naszą filozofię sper-
soruilizowanych usług dla wybrednych pracowników wyższego szczebla.
Wybacz mi. babciu, ale musiałam to zrobić.
- A właściwie jak duża jest tąpani... firma?
Jeden telefon, jeden komputer, zakurzona babcina szafka
na
teczki i sama
Annabelle.
- Jest niewielka i poręczna. Uważam, że kluczem dn elastyczności jest
zachowanie sylwetki - rzuciła pospiesznie, -1 choć była to firma mojej bab­
ki, mam odpowiednie kwalifikacje, by ją dalej poprowadzić. - Jej kwalifika­
cje obejmowały tytuł licencjata Wydziału Teatralnego na uniwerku North­
western - tytuł, którego nigdy oficjalnie nie używała; krótki epizod w firmie
internetowej, która /bankrutowała; spółkę w sklepie / pamiątkami, który oka-
zał się klapą;
a
ostatnio stanowisku w biurze pośrednictwa pracy, nierentow­
nym i nieekonomicznym.
Pyton rozparł się w fotelu.
Przejdę od razu do rzeczy i zaoszczędzę nam obojgu czasu. Mam już
umowę z Portią Powers.
Annabelle była na to przygotowana. Portia Powers prowadziła najbardziej
ekskluzywne biuro matrymonialne w Chicago, Wygrana Partia. Za funda­
ment swojej działalności uznała świadczenie usług dla kadry kierowniczej
najwyższego szczebla - wymagających mężczyzn, zbyt zajętych, by mieli
czas szukać wymarzonych żon na odpowiednim poziomic, i dość bogatych,
by pozwolić sobie na jej kosmiczne sławki. Powers była ustosunkowana,
przebojowa i miała opinię bezwzględnej, choć opinia ta pochodziła od jej
konkurencji i mogła wynikać z zawodowej zawiści. Amtubelle nic znała Po­
wers osobiście, więc wstrzymywała się od sądów.
- Wiem o pańskiej umowie, ale to nie znaczy, ze nic może pan równic*
skorzystać z usług Idealnej Pary.
Champion spojrzał na mrugające przyciski telefonu. Na jego twarzy malo­
wała się coraz większa irytacja.
- A dlaczego miałbym się na 10 zdecydować?
- Dlategu. że będę dla pana pracować ciężej, niż pan sobie potrafi wy­
obrazić- I dlatego, że przcdsiawię pana grupie kobiet z głową i osiągnięcia­
mi. Kobiet, które nie znudzą pana, kiedy minie czar nowości.
Uniósł brew.
- Tak dobrze mnie pani zna?
- Panic Champion - to chyba nie mogło być jego prawdziwe nazwisko? -
to oczywiste, że jest pan przyzwyczajony do towarzystwa pięknych kobiet
i jestem pewna, że miał pan niezliczone okazje, by się ocenić, Ale nic ożenił
się pan. To mi mówi. że w przyszłej żonie szuka pan czegoś więcej niż tylko
urody.
- I sttdzi pani, źc nic znajdę icgo
t
pomocą Portii Powers.
Annabelle nie uznawała obmawiania konkurencji. Wiedziała jednak, że
Powers będzie go przedstawiać głównie modelkom i bywalczyniom salo­
nów.
- Wiem tylko, co ma do zaoferowania Idealna Para, i myślę, że będzie pan
pod wrażeniem.
- Ledwie mam czas na Wygraną Partię. Nie zamierzam pomnażać tej me­
nażerii. - Wstał z fotela. Był wysoki, więc chwilę trwało, zanim całkiem się
wyprostował.
!-
15
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mirabelkowy.keep.pl