[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Collins SuzanneIGRZYSKA ŚMIERCI 01 - Igrzyska ŚmierciCZĘŚĆ IW OFIERZE1ROZDZIAŁ 1Gdy się budzę, czuje, że druga strona łóżka już zdążyła wystygnąć.Wyciągam rękę w poszukiwaniu Prim, ale dotykam tylko szorstkiegopłótna materaca. Na pewno przyśnił się jej koszmar, wiec poszła dołóżka mamy. Oczywiście, że tak. Dziś dożynki.Podpieram się na łokciu. W pokoju jest już na tyle jasno, że jewidzę. Moja młodsza siostra Prim zwinęła się jak embrion i wtuliła wmamę, przywarły do siebie policzkami. We śnie mama wyglądamłodziej, nadal wydaje się zmęczona, ale nie taka sterana. Prim matwarz świeżą jak poranek i śliczną, jak prymulka, na której cześćdostała imię. Mama też kiedyś była wyjątkowo piękna. Takprzynajmniej słyszałam.U kolan Prim siedzi najbrzydszy kot świata, jej strażnik. Mamiażdżony nos i oczy w kolorze gnijącego kabaczka, brak mu połowyucha. Prim nazwała go Jaskier, bo się upiera, że jego brudnożółte futroma taki sam kolor jak ten kwiatek. Jaskier mnie nie cierpi,a przynajmniej mi nie ufa. Minęło wiele lat, ale chyba pamięta, żepróbowałam zafundować mu śmierć w wiadrze pełnym wody, kiedyPrim przyniosła go do domu — zabiedzonego, zapchlonego kociaka ozarobaczonym i spuchniętym brzuchu. Tylko tego mi brakowało,jeszcze jednej gęby do wykarmienia. Prim jednak tak bardzo błagała,a nawet płakała, że musiał zostać. Właściwie dobrze się stało, mamawyleczyła go z pasożytów i zrobił się z niego zawodowy myśliwy.Poluje na myszy, czasem nawet zdoła dopaść szczura. Bywa, że gdy2patroszy lupy, rzucam mu podroby. Przestał na mnie prychać.Są podroby — nie ma prychania. Na cieplejsze relacje oboje niemamy co liczyć.Zwieszam nogi z łóżka i wskakuję w myśliwskie buty. Elastycznaskóra dostosowała się do kształtu moich stóp. Wciągam na siebiespodnie, koszulę, upycham długi, ciemny warkocz pod czapkę ichwytam chlebak. Na stole, pod drewnianą miską, która chroniżywność przed wygłodniałymi szczurami i kotami, leży kawałwyśmienitego koziego sera, owinięty w liście bazylii. Prezent odPrim, na dożynki. Ostrożnie wkładam ser do kieszeni i wychodzę zdomu.O tej porze nasz rejon Dwunastego Dystryktu, nazywanyZłożyskiem, zwykle zapełniają górnicy, tłumnie zmierzający naporanną szychtę mężczyźni i kobiety o przygarbionych ramionach iobrzękniętych kostkach palców. Wielu z nich od dawna już niepróbuje wyskrobać pyłu węglowego spod połamanych paznokci ani zezmarszczek na wychudzonych twarzach. Dzisiaj jednak czarne,pokryte żużlem ulice są puste. Dzicy lokatorzy szarych domówpozamykali okiennice. Dożynki rozpoczną się o drugiej. Można dłużejpospać, o ile jest się w stanie.Nasz dom stoi niemal na samym skraju Złożyska, wystarczy, żeminę kilka ulic i już jestem na zapuszczonym polu zwanym Łąką. Odlasu oddziela ją wysoka siatka zwieńczona zwojami drutu kolczastego.Także ogrodzenie otacza cały Dwunasty Dystrykt. Teoretycznie3powinno na okrągło być pod napięciem, żeby odstraszać drapieżniki zlasu — watahy dzikich psów, samotne pumy, niedźwiedzie — któreniegdyś błąkały się po naszych ulicach. Przy odrobinie szczęścia prądwłączają nam wieczorami na dwie, góra trzy godziny, wiec zazwyczajmożna bezpiecznie dotykać ogrodzenia. Na wszelki wypadek zawszeprzez chwile nasłuchuję brzęczenia, które oznacza, ze druty są podnapięciem. Teraz panuje tu grobowa cisza. Chowam się za kępąkrzaków, kładę na brzuchu i wsuwam pod półmetrowy, od latpoluzowany fragment. Ogrodzenie ma jeszcze kilka innych słabychpunktów, lecz ten jest tak blisko domu, że niemal zawsze właśnie tędywymykam się do lasu.Gdy tylko wkraczam miedzy drzewa, wyciągam z pustego pniakałuk i kołczan ze strzałami. Siatka pod napięciem, czy nawetwyłączona, skutecznie blokuje drapieżnikom dostęp do DwunastegoDystryktu, za to w lasach włóczą się swobodnie. Do tego trzebauważać na jadowite węże, zwierzęta chore na wściekliznę, no i brak tuścieżek z prawdziwego zdarzenia. W lesie można jednak znaleźćżywność, byle wiedzieć, jak jej szukać. Mój ojciec wiedział i mnietego nauczył, zanim wybuch w kopalni rozerwał go na strzępy. Niebyło czego zbierać. Miałam wówczas jedenaście lat. Po pięciu latachnadal budzę się, wrzeszcząc żeby uciekał.Chociaż przekraczanie granicy lasu jest zakazane, a kłusownikomgrożą najsurowsze kary, przychodziłoby tu więcej ludzi, gdyby tylkomieli porządna broń. Większości brak odwagi, żeby wyruszyć na łowy4z samym nożem. Łuki takie jak mój to rzadkość, ojciec zrobił kilkasztuk, a ja ukrywam je w lesie, starannie zabezpieczone przedwilgocią. Ojciec mógł sporo zarobić na ich sprzedaży, ale gdybywładze się o tym dowiedziały, zostałby publicznie stracony zapodżeganie do buntu. Większość Strażników Pokoju przymyka oko napolowania garstki myśliwych, w końcu strażnicy są tak samospragnieni świeżego mięsa jak wszyscy. Co więcej, należą do naszychnajlepszych klientów. Władze nigdy jednak nie dopuściłyby dosytuacji, w której ktoś zbroiłby mieszkańców Złożyska.Po nastaniu jesieni nieliczni śmiałkowie zakradają się do lasu najabłka. Zawsze jednak trzymają się blisko Łąki, gotowi umknąć zpowrotem do bezpiecznego Dwunastego Dystryktu, gdy tylko pojawisię zagrożenie.— Dwunasty Dystrykt — mamroczę. — Tu możesz bezpiecznieumrzeć z głodu.Pośpiesznie oglądam się przez ramię. Nawet tutaj, na kompletnymodludziu, człowiek się obawia, że ktoś go podsłucha.Gdy byłam młodsza, śmiertelnie przerażałam mamę tym, co plotłamo Dwunastym Dystrykcie i o ludziach zawiadujących naszym życiemz odległego Kapitolu, najważniejszego miasta w państwie Panem. Wkońcu pojęłam, że w ten sposób mogę wpakować nas w jeszczewiększe tarapaty. Nauczyłam się trzymać język za zębami i przybieraćidealnie obojętną minę, żeby nikt nie odgadł moich myśli. W szkolespokojnie wykonuje polecenia. Na targowisku wymieniam nic nie5 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mirabelkowy.keep.pl