[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ROBERT LUDLUM

Iluzja Skorpiona

tom 1

Przełożył: SŁAWOMIR KĘDZIERSKI

 

Tytuł oryginału

THE SCORPIO ILLUSION

Autor ilustracji

KLAUDIUSZ MAJKOWSKI

Opracowanie graficzne

Studio Graficzne „Fototype”

Redaktor

EWA PIOTRKIEWICZ

Redaktor techniczny

ANNA WARDZAŁA

Copyright (c) 1993 by Robert Ludlum

For the Polish edition

Copyright (c) 1993 by Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o.

Published in cooperation with

Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-85309-52-7

Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o.

Warszawa 1993. Wydanie I

Skład: „Fototype” w Milanówku

Druk: Łódzka Drukarnia Dziełowa

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Jeffreya, Shannona i Jamesa

Zawsze radości!

PROLOG

Aszkelon, Izrael, godzina 2.47 nad ranem

Nocny deszcz zacinał srebrzystymi, ostrymi kaskadami. Ciemne niebo przesłaniały jeszcze ciemniejsze zwały skłębionych czarnych chmur. Fale i przenikliwy wiatr morderczo szarpały dwa związane razem pontony zbliżające się do linii brzegu.

Grupa desantowa była przemoczona, po uczernionych twarzach ludzi spływały strużki potu i deszczu. Mrugali wciąż oczyma, wytężając wzrok, aby dostrzec zarys plaży. Oddział składał się z ośmiu Palestyńczyków z doliny Bekaa i jednej kobiety. Nie należała do ich narodu, lecz poświęciła się ich sprawie. Walka, którą prowadzili, stała się nieodłączną częścią jej własnej, wynikała bowiem z postanowienia, powziętego przez nią przed laty. Muerte a toda autoridad! Była żoną dowódcy grupy.

- Jeszcze tylko chwilę! - zawołał potężnie zbudowany mężczyzna, klęczący koło kobiety. Jego broń, podobnie jak u pozostałych członków oddziału, była starannie przytwierdzona do czarnej odzieży. Umocowany niemal na karku czarny wodoszczelny tornister zawierał materiał wybuchowy.

- Pamiętaj! Kiedy zejdziemy, rzuć kotwicę dokładnie między łodzie. To ważne.

- Rozumiem. Czułabym się jednak lepiej, idąc z tobą...

- I zostawiając nas bez możliwości wycofania się, aby znowu podjąć walkę? - zapytał. - Linia .wysokiego napięcia jest w odległości niecałych trzech kilometrów od brzegu. Dostarcza elektryczność do Tel Awiwu, więc kiedy ją wysadzimy, zapanuje chaos.

Ukradniemy jakiś pojazd i wrócimy w ciągu godziny, ale nasz sprzęt musi tu być!

- Rozumiem.

- Naprawdę? Czy możesz sobie wyobrazić, co się będzie działo? Większa część, jeżeli nie cały Tel Awiw w ciemnościach!

I oczywiście, również sam Aszkelon. To doskonały plan... I właśnie ty, ty, moja najdroższa, odnalazłaś słaby punkt, idealny cel!

- Tylko zwróciłam na niego uwagę. - Pogładziła go dłonią po policzku. - Wróć do mnie, kochany.

- Na pewno, moja Amayo z ognia... Już jesteśmy wystarczająco blisko.... Teraz! - Dowódca grupy desantowej dał znak swoim ludziom na pontonach. Wszyscy ześlizgnęli się przez burty w skłębiony przybój. Trzymając broń wysoko nad głowami, szarpani łamiącymi się falami, szli ciężko przez miękki piasek w kierunku plaży. Na brzegu dowódca na chwilę przycisnął przełącznik latarki, wysyłając jeden krótki sygnał, oznaczający, że cały oddział znalazł się na terenie nieprzyjaciela, jest gotów przeniknąć dalej i wykonać zadanie. Kobieta rzuciła ciężką kotwicę pomiędzy dwa związane pontony, utrzymując je w jednym miejscu na falach. Podniosła do ucha miniaturową krótkofalówkę. Cisza radiowa mogła być przerwana jedynie w wyjątkowej sytuacji - Żydzi byli sprytni i na pewno prowadzili nasłuch.

Nagle, w straszliwie ostateczny sposób, wszystkie sny o chwale rozerwał na strzępy ogień broni maszynowej, który rozszalał się na obu skrzydłach grupy desantowej. To była masakra. Żołnierze biegli po piasku, pakując pociski w ciała bojowników Brygady

Aszkelonu, rozwalając ich głowy, nie szczędząc żadnego z nieprzyjaciół.

- Nie brać jeńców! Zabijać wszystkich!

Kobieta na zakotwiczonym pontonie zaczęła działać błyskawicznie, pomimo szoku, który paraliżował jej umysł. Szybkie ruchy zrodzone instynktem samozachowawczym nie usunęły dręczącego ją bólu, jedynie nieco go przytłumiły. Natychmiast wbiła długie ostrze noża w burty i dna obu pontonów. Potem schwyciła wodoszczelną torbę, w której znajdowała się broń oraz fałszywe dokumenty, i ześlizgnęła przez burtę we wzburzone morze. Walcząc z całej siły z przybojem i gwałtownym prądem dennym, przeszła wzdłuż brzegu jakieś pięćdziesiąt metrów na południe, a potem dopłynęła do plaży. Oślepiona siekącym deszczem, przeczołgała się z powrotem na miejsce masakry. Nagle usłyszała głosy izraelskich żołnierzy nawołujących się po hebrajsku i poczuła, jak ogarnia ją lodowata wściekłość.

- Powinniśmy byli wziąć jeńców.

- Po co, żeby potem znowu zabijali nasze dzieci, tak jak zamordowali moich synów w autobusie szkolnym?

- Będą nas krytykować - wszyscy nie żyją.

- Mój ojciec i matka również. Te skurwysyny zastrzeliły ich w winnicy, dwoje starych ludzi...

- Niech ich diabli! Hezbollah zamęczył mojego brata!

- Weźmy ich broń i wystrzelmy amunicję... Potem kilku z nas skaleczy się w rękę albo w nogę!

- Jacob ma rację! Kontratakowali i wszyscy mogliśmy zginąć.

- W takim razie jeden z nas powinien pobiec do obozu po posiłki!

- Gdzie są ich łodzie?

- Pewnie już ich nie ma. Nigdzie żadnej nie widać! Chyba było kilkanaście! Dlatego musieliśmy zabić tych, na których się natknęliśmy!

- Jacob, pospiesz się! Nie możemy dać tym cholernym liberałom żadnych powodów do podejrzeń!

- Czekajcie! Jeden z nich jeszcze żyje!

- Niech zdycha. Weźcie ich broń i otwórzcie ogień.

Ostra kanonada rozerwała deszczową noc. Potem żołnierze rzucili broń grupy desantowej obok skrwawionych ciał i pobiegli na piaszczyste wydmy porośnięte ostrą trawą. Po chwili tu i ówdzie rozbłysły osłonięte dłońmi zapałki i zapalniczki. Masakra się skończyła, nadeszła pora działań maskujących.

Kobieta pełzła ostrożnie w płytkiej wodzie, a dudniące echo strzałów podsycało przepełniające ją uczucie nienawiści. Nienawiści i wielkiej straty. Zamordowali jedynego człowieka, którego kochała; jedynego, którego uznała za równego sobie, nikt inny bowiem nie mógł rywalizować z nim siłą i zdecydowaniem. Odszedł i nie spotka już nikogo takiego jak on - przypominającego boga zapaleńca o ognistych oczach i głosie, którym potrafił porwać tłumy, zmusić je do śmiechu lub płaczu. A ona zawsze była przy nim, kierując nim i uwielbiając go. Ich pełen przemocy świat nigdy nie zobaczy już takiej pary.

Usłyszała jęk, cichy krzyk, który przedarł się przez szum deszczu i huk przyboju. Po piaszczystym stoku stoczyło się ciało, zatrzymując na samej krawędzi lustra wody, w odległości kilku zaledwie metrów od kobiety. Przeczołgała się szybko ku niemu mężczyzna leżał z twarzą zagłębioną w piasku. Odwróciła go.

Deszcz zaczął obmywać jego zakrwawioną twarz. To był jej mąż.

Większa część jego gardła i głowy była masą czerwonych, poszarpanych tkanek. Przytuliła go z całej siły. Na chwilę otworzył oczy, a potem zamknął je na zawsze.

Kobieta popatrzyła na wydmy, na osłonięte światełka zapałek i papierosów przebijające się przez deszcz. Za pomocą pieniędzy i fałszywych dokumentów utoruje sobie drogę przez znienawidzony

Izrael, pozostawiając za sobą śmierć. Wróci do doliny Bekaa i dotrze do Rady Najwyższej. Wiedziała dokładnie, co ma zrobić.

Muerte a toda autoridad!

Dolina Bekaa, Liban, godzina 12.17

Palące południowe słońce spiekło na kamień gruntowe drogi obozu uchodźców, enklawy ludzi wypędzonych z ich rodzinnych miejsc, często już zobojętniałych wskutek wydarzeń, na które nie tylko nie mieli żadnego wpływu, ale nawet nie mogli ich pojąć.

Poruszali się wolno, ociężale, z nieruchomymi twarzami, a w ich wbitych w ziemię oczach widniał ból zacierających się wspomnień -•obrazów, które nigdy już nie staną się rzeczywistością. Inni byli jednak zuchwali - gardzili pokorą, odrzucali obecny stan rzeczy, uważając go za nie do przyjęcia. To byli muquateen, żołnierze

Allacha, mściciele Boga. Chodzili szybkim, zdecydowanym krokiem, zawsze z bronią na ramieniu, zawsze czujni. Ich pełne nienawiści oczy patrzyły przenikliwie i uważnie.

Od masakry w Aszkelonie minęły cztery dni. Kobieta w zielonym mundurze z podwiniętymi rękawami wyszła ze skromnego budyneczku o trzech pokojach. Jego drzwi były przesłonięte czarnym materiałem, powszechnym symbolem śmierci. Był to dom dowódcy

Brygady Aszkelonu. Przechodnie spoglądali w jego stronę i wznosili oczy ku niebu, mrucząc pod nosem modlitwę za umarłych. Od czasu do czasu rozlegało się przenikliwe zawodzenie, wzywające

Allacha, aby pomścił ten straszliwy mord. Kobieta krocząca gruntową drogą była wdową po dowódcy. Ale była zarazem kimś więcej niż kobietą, niż żoną. Zaliczano ją do wielkich muquateen tej wijącej się doliny pokory i buntu. Ona i jej mąż stanowili symbole nadziei w sprawie już niemal przegranej.

Gdy tak szła po spieczonej ulicy obok rynku, tłum rozstępował się przed nią. Wiele osób dotykało ją delikatnie, z czcią, mrucząc bez przerwy modlitwy, aż wreszcie zgodnym chórem wszyscy zaczęli lamentować: Baj, Baj, Baj... Baji

Kobieta nie zwracała na nikogo uwagi i przeciskała się w stronę drewnianego, przypominającego barak, domu spotkań, znajdującego się na końcu drogi. Oczekiwali tam na nią przywódcy

Rady Najwyższej Doliny Bekaa. Weszła do środka. Wartownik zamknął drzwi i kobieta stanęła przed dziewięcioma mężczyznami siedzącymi przy długim stole. Powitania były krótkie. Złożono jej pełne powagi kondolencje, po czym zabrał głos siedzący pośrodku leciwy Arab, przewodniczący Rady:

- Otrzymaliśmy twoją wiadomość. Gdybym powiedział, że nas zdziwiła, skłamałbym.

- To śmierć - dodał mężczyzna w średnim wieku, ubrany w mundur jednej z licznych formacji muquateen. - Mam nadzieję, że wiesz, co cię czeka.

- W takim razie prędzej połączę się z mężem, nieprawdaż?

- Nie wiedziałem, że przyjęłaś naszą wiarę - wtrącił następny.

- To nie ma znaczenia. Chcę jedynie waszego wsparcia finansowego. Sądzę, że przez tyle lat zasłużyłam na nie.

- Niewątpliwie - przytaknął kolejny członek Rady. - Wasz oddział był wspaniały, a pod dowództwem twojego męża - niech

Allach go przyjmie w swych ogrodach - nawet wyjątkowy. Mimo wszystko jednak widzę pewien problem...

- Ja i ci, których wybiorę, aby poszli ze mną, będziemy działać samotnie. Naszym jedynym celem stanie się pomszczenie Aszkelonu.

Czy to wyjaśnia twój „problem”?

- Jeżeli zdołasz tego dokonać... - dodał następny przywódca.

- Już udowodniłam, że potrafię. Czy mam was odesłać do archiwów?

- Nie, to zbyteczne - stwierdził przewodniczący. - W wielu jednak sytuacjach wyprowadziłaś naszych wrogów na takie manowce, że kilka bratnich rządów ukarano za akcje, o których nic nie wiedziały.

- Jeżeli zajdzie taka konieczność, będę postępowała w identyczny sposób. Mamy... macie... wrogów i zdrajców wszędzie, nawet wśród waszych „bratnich rządów”. Wszędzie władza ulega korupcji.

- Nie ufasz nikomu, prawda? - zapytał Arab w średnim wieku.

- Nie podoba mi się to sformułowanie. Poślubiłam jednego z was na całe życie. Oddałam wam jego życie.

- Przepraszam.

- I słusznie. Czy mogę usłyszeć odpowiedź?

- Otrzymasz wszystko, czego potrzebujesz - oznajmił przewodniczący. - Ustal wszystko z Bahrajnem, tak jak poprzednio.

- Dziękuję.

- Kiedy w końcu dotrzesz do Stanów Zjednoczonych, będziesz działała za pośrednictwem innej siatki. Będą cię obserwowali, sprawdzą, a gdy się przekonają, że istotnie jesteś niewidzialną bronią i nie stanowisz dla nich zagrożenia, nawiążą z tobą kontakt.

Wówczas staniesz się jedną z nich.

- Kim są?

- Ludzie mający dostęp do najgłębszych tajemnic znają ich jako Skorpiony. A właściwie, mówiąc ściślej: Scorpios.

 

ROZDZIAŁ 1

Zachód słońca. Uszkodzony jacht o maszcie strzaskanym piorunem i żaglach poszarpanych sztormowymi wiatrami zdryfował na małą, spokojną plażę prywatnej wyspy na Małych Antylach. W ciągu ostatnich trzech dni, zanim nastąpiła cisza, tę część Karaibów nawiedził nie tylko huragan o sile osławionego Hugona, ale również tropikalna burza. Od piorunów, które raz po raz wstrząsały ziemią, zapaliło się około tysiąca palm. Setki tysięcy mieszkańców archipelagu zanosiły błagalne modły do swoich bóstw z prośbą o ocalenie.

Ale Wielki Dom na tej wyspie wyszedł cało z obu katastrof.

Zbudowano go ze stali i kamieni połączonych żelaznymi prętami, toteż nadal stał na wielkim wzgórzu na północnym wybrzeżu niczym forteca - nie do zdobycia i niezniszczalny. Natomiast fakt, że niemal rozbity jacht przetrwał kataklizmy i przedostał się do pełnej kamiennych raf łukowatej zatoki z maleńką plażą - stanowił istny cud. Ów cud jednak zawierał w sobie jakąś groźbę. Czarna pokojówka w białym uniformie uznała, że nie był on dziełem jej boga, zbiegła więc po kamiennych stopniach tuż nad samą wodę i cztery razy wystrzeliła w powietrze z pistoletu.

- Ganja! - krzyknęła. - Żadni parszywi ganja nie mają tu wstępu! Wynocha!

Na pokładzie jachtu klęczała samotna kobieta w wieku około trzydziestu pięciu lat. Miała ostre rysy twarzy, długie, zaniedbane włosy pozlepiane w strąki, a na sobie stanik i szorty noszące ślady niedawnych zmagań z żywiołami. Z jej oczu powiało chłodem, kiedy oparła karabin na nadburciu, spojrzała w celownik optyczny i powoli nacisnęła spust. Huk wystrzału rozerwał ciszę zatoki, odbijając się echem od skał i zbocza wzgórza. W tej samej chwili pokojówka runęła na twarz w delikatnie pluszczące fale.

- Strzelają, słyszałem strzały! - Z położonej pod pokładem kabiny wyskoczył mocno zbudowany, wysoki, mniej więcej siedemnastoletni chłopak z gołym torsem. Był muskularny, przystojny, o regularnych, niemal klasycznie rzymskich rysach. - Co się stało?

Co zrobiłaś?

- Tylko to, co należało - odparła spokojnie kobieta. Proszę, idź na dziób i wskocz do wody, kiedy zobaczysz dno. Jest jeszcze wystarczająco jasno. A potem przyciągniesz nas do brzegu.

Nie ruszył się z miejsca. Patrzył na leżącą na plaży postać w białym uniformie, wycierając nerwowo dłonie o obcięte nad kolanami dżinsy.

- Mój Boże, przecież to tylko służąca! - zawołał po angielsku, z wyraźną włoską wymową. - Jesteś potworem!

- Jeszcze jakim, dzieciaku! Czy nie jestem taka w łóżku? I czy nie byłam potworem, kiedy zabiłam tych trzech mężczyzn, którzy związali ci ręce, założyli pętlę na szyję i zamierzali zrzucić cię z mola za to, że zamordowałeś portowego supremol

- Nie zabiłem go. Mówiłem ci już tyle razy!

- Wystarczyło, że oni tak myśleli.

- Chciałem iść na policję. Nie pozwoliłaś mi!

- Głupi dzieciak. Czy sądzisz, że w ogóle dotarłbyś na salę sądową? Nigdy. Zastrzeliliby cię na ulicy, załatwili jak jakiś kawałek śmiecia, bo supremo, dzięki swoim kradzieżom i korupcji, był dobroczyńcą dokerów.

- Tylko się z nim pokłóciłem, nic więcej! Potem poszedłem i piłem wino.

- Rzeczywiście, bardzo dużo wina. Kiedy znaleźli cię w zaułku, byłeś tak nieprzytomny, że świadomość odzyskałeś dopiero wówczas, gdy miałeś już stryczek na szyi i stałeś na krawędzi mola... A przez ile tygodni cię ukrywałam, ciągle zmieniając miejsca, podczas gdy wszystkie portowe męty polowały na ciebie, poprzysięgłszy zabić cię przy pierwszej okazji.

- Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego jesteś dla mnie taka dobra.

- Miałam swoje powody... i ciągle je mam.

- Bóg mi świadkiem, Cabi - powiedział chłopak, nie mogąc oderwać wzroku od leżących na plaży, ubranych na biało zwłok. Jestem ci winien życie, ale nigdy... nigdy nie spodziewałem się czegoś takiego!

- A może wolałbyś powrócić na pewną śmierć do Włoch, do

Portici i swojej rodziny?

- Nie, nie, oczywiście, że nie, signora Cabrini.

- W takim razie witaj w naszym świecie, droga zabaweczko rzekła z uśmiechem kobieta. - I wierz mi: będziesz pragnął wszystkiego, co zechcę ci dać. Jesteś tak doskonały. Nawet nie potrafię ci opisać, jak bardzo doskonały... Za burtę, mój cudowny

Nico... Już!

Chłopak zrobił, co mu kazała.

Deuxieme Bureau, Paryż

To ona - oznajmił mężczyzna siedzący za biurkiem w zaciemnionym gabinecie. Na prawej ścianie znajdowała się wyświetlona szczegółowa mapa Karaibów z zaznaczonym rejonem Małych

Antyli. Na wysepce Saba migotała błękitna kropka. - Możemy założyć, że przepłynęła cieśniną Anegada, między Dog Island i Virgin Gordą. Tylko w ten sposób mogła przetrzymać tę pogodę.

Jeżeli przeżyła.

- Może jednak zginęła - wyraził przypuszczenie siedzący po przeciwnej stronie i wpatrzony w mapę asystent. - Z całą pewnością ułatwiłoby nam to życie.

- Oczywiście. - Dyrektor Deuxieme zapalił papierosa. - Ale jeśli chodzi o tę wilczycę, która przeszła piekło Bejrutu i doliny

Bekaa, zanim odwołam polowanie, muszę mieć niepodważalne dowody jej śmierci.

- Znam te wody - odezwał się mężczyzna stojący z lewej strony biurka. - Służyłem na Martynice w czasie kryzysu kubańskiego i mogę zapewnić, że w tym rejonie wiatry bywają wyjątkowo paskudne, a fale szczególnie niszczycielskie. Przypuszczam, że zginęła, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, czym płynęła.

- A ja zakładam coś wręcz przeciwnego - rzucił ostro dyrektor

Deuxieme. - Nie mogę sobie pozwolić na przypuszczenia. Znam ten akwen jedynie z map, ale widzę na nim mnóstwo naturalnych przystani i małych portów, do których mogła wpłynąć. Bardzo dokładnie się z nimi zapoznałem.

- Nie sądzę, Henri. Na tych wodach w pierwszej minucie sztormu wiatr wieje najpierw zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a potem zmienia kierunek na przeciwny. Gdyby takie ukrycia istniały, byłyby oznakowane i zamieszkane. Ja je z n a m. Analizowanie mapy jest tylko ćwiczeniem umysłowym, a nie ich sprawdzaniem w poszukiwaniu sowieckich okrętów podwodnych. Mówię wam: nie mogła przeżyć.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Ardisonne. Tego świata nie stać na tolerowanie istnienia Amai Bajaratt.

Centralna Agencja Wywiadowcza, Langley, Wirginia

W białym podziemnym centrum łączności CIA pojedynczy, zamykany na klucz pokój był przeznaczony dla dwunastu analityków - dziewięciu mężczyzn i trzech kobiet, pracujących na zmianę przez całą dobę w czteroosobowych zespołach. Byli poliglotami, specjalistami od międzynarodowej korespondencji radiowej. W składzie grupy znajdowało się również dwóch najbardziej doświadczonych kryptografów Agencji. Mieli rozkaz nie rozmawiać na temat swojej pracy z nikim, nawet z najbliższą rodziną.

Mniej więcej czterdziestoletni mężczyzna w koszuli z krótkimi rękawami odsunął obrotowy fotel i spojrzał na kolegów ze zmiany zaczynającej się o północy - kobietę i dwóch mężczyzn. Była już prawie czwarta nad ranem, niemal połowa ich dyżuru.

- Może coś mam - powiedział, nie zwracając się do nikogo konkretnie.

- Co takiego? - zapytała kobieta, Jak do tej pory, ta noc jest dla mnie wyjątkowo nudna.

- Gadaj, Ron - wtrącił się siedzący tuż przy nim mężczyzna. - Radio Bagdad usypia mnie swoim pieprzeniem.

- Spróbuj Bahrajn, a nie Bagdad - rzekł Ron, podnosząc wydruk wyrzucony z drukarki do drucianego pojemnika.

- Czyli tam, gdzie są ci bogaci ludzie? - Trzeci mężczyzna podniósł wzrok znad konsoli aparatury elektronicznej.

- Otóż to, bogaci. Nasz kontakt w Manamah przesłał informację, że na zakodowany numer konta w Zurychu przekazano pół miliona dolarów z przeznaczeniem dla...

- Pół miliona? - przerwał mu drugi mężczyzna. - W tym towarzystwie to małe piwo!

- Nie powiedziałem jeszcze, jakie jest ich przeznaczenie ani metoda transferu. Bank Abu Zabi do Credit Suisse w Zurychu...

- To kanał doliny Bekaa - zareagowała natychmiast kobieta. - Punkt docelowy?

- Karaiby. Konkretna lokalizacja nie znana.

- Więc ją ustal!

- Nie da się w tej chwili.

- Dlaczego? - zapytał trzeci mężczyzna. - Bo nie można zdobyć potwierdzenia?

- Mamy takie potwierdzenie, i to bardzo paskudne. Naszego informatora zabito w godzinę po nawiązaniu kontaktu z łącznikiem z ambasady, urzędnikiem protokółu. Tego drugiego natychmiast wycofano z placówki.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mirabelkowy.keep.pl