[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tygodnik Powszechny - wrzesień 2001
ZYGMUNT BAUMAN
Imiona cierpienia, imiona wstydu
Nasze poczucie odpowiedzialności moralnej niewiele się zmieniło od czasów
Adama i Ewy. Cierpi na krótkowzroczność. Traci głos, gdy się znajdzie za
opłotkami zagrody, a głuchnie na najbliższych rozstajach.
Są takie chwile (rzadkie niestety; rzadkie na szczęście), kiedy idąc za wskazaniem Johna
Donne’a nie pytamy, komu bije dzwon. Jak gdybyśmy naczytali się Karola Jaspersa, i w
przeczytane uwierzyli, i przejęli się tym, w cośmy uwierzyli: krzywda uczyniona
człowiekowi przez człowieka wszystkich nas, bośmy przecież ludzie, okrywa hańbą.
Wspólna to wina i wspólny wstyd, jak wspólne jest nasze człowieczeństwo. W takich
rzadkich chwilach drżymy nie ze strachu, że coś takiego i nam się może przydarzyć. W
tych rzadkich chwilach drżeniem napawa nas myśl, żeśmy ludźmi, a nie ma granic złu,
jakie ludzie zdolni są popełnić, i nie ma granic cierpieniu - cierpieniu innych ludzi, rzecz
jasna - jakim ludzie nie byliby gotowi płacić za własne, jak się łudzą, od cierpienia
uwolnienie.
To była właśnie taka chwila. Chwila ludzkiej solidarności. Chwila, w jakiej na mgnienie
wydobywa się z mroku, w którym na co dzień przebywa, wspólnota naszego
człowieczeństwa, by ujawnić się w swej prawdziwej - jedynie prawdziwej - postaci:
wspólnoty naszej wzajemnej odpowiedzialności. Chwila, do której chciałoby się zawołać:
niesiesz zbawienie, trwaj wiecznie! Ale i chwila, o której - nauczeni doświadczeniem -
wiemy, że wbrew wołaniom potrwa tylko... jak długo? Ano, do następnej chwili. Całkiem
innej chwili niż ona i wszystko, prócz zbawienia, wróżącej.
PO JEDNEJ ZBRODNI DRUGA
Bo było już za naszej pamięci chwil takich parę - może nawet, mimo ich rzadkości, zbyt
wiele, by w treść każdej z nich wniknąć tak głęboko, jak by zawarte w niej pouczenie
wymagało, by przesłanie w niej zawarte wydobyć i zatrzymać. W naszych czasach
waśnie plemienne i zbrodnie popełniane w imię obłąkanych idei, ale też i w imię prawdy
jedynej i niepodzielnej i innych wzniosłych ideałów, stały się chlebem codziennym.
Wstrząsały naszymi sumieniami, jeśli wieść o nich do nas docierała. Ale po jednej
zbrodni przychodziła druga, i tym łatwiej ją było jednym dokonać, a innym przełknąć, że
1
była druga właśnie, trzecia, pięćdziesiąta...
Wiele lat temu, zza murów kacetu, doniósł się, przez niewielu usłyszany, a i przez wielu z
tych, co usłyszeli, rychło zapomniany głos pastora Martina Niemöllera: "Najpierw przyszli
po komunistów i ja siedziałem cicho, bo nie byłem komunistą. Potem przyszli po Żydów i
nic nie mówiłem, bo nie byłem Żydem. Potem przyszli po związkowców i nie odzywałem
się, bo nie należałem do związków. Potem przyszli po katolików, a jako żem protestant,
głosu nie zabrałem. Potem przyszli po mnie... Ale wtedy nie było już nikogo, kto by za
kimkolwiek przemówił".
6 kwietnia 1994 roku wodzowie plemienia Hutu wydali wojsku, policji, legionom
entuzjastycznych ochotników i spolegliwych służbistów rozkaz wymordowania swych
współobywateli z plemienia Tutsi. W ciągu paru tygodni pozbawiono życia, na jeden od
drugiego wymyślniejsze i okrutniejsze sposoby, 700 tysięcy obywateli Ruandy i
ruandyjskich dzieci. Na początku owego roku stacjonowało w Ruandzie 2500 żołnierzy
ONZ, wysłanych w przewidywaniu wybuchu międzyplemiennych porachunków. W
trzecim tygodniu masakry Rada Bezpieczeństwa ONZ odwołała 90% Błękitnych Beretów.
"Społeczność międzynarodowa" umyła ręce od tego, co jedna niecywilizowana gromada
nieokrzesanych postanowiła uczynić drugiej... Jak gdyby podzielając pogląd brytyjskiego
ministra obrony Alana Clarka, wyrażony w odpowiedzi na oskarżenia o zaopatrywanie w
broń śmiercionośną indonezyjskich oprawców Wschodniego Timoru: "Nie jest moją
sprawą, co jedni cudzoziemcy wyprawiają z drugimi".
Z udostępnionych ostatnio dokumentów wynika, że władze amerykańskie jednoznacznie
zaleciły nieingerencję w ruandyjskie sprawy. Od tego momentu ucichło o Ruandzie.
Usłyszeliśmy o niej ponownie, gdy świat zaniepokoiła epidemia cholery, jaka wybuchła
na terenie Konga w obozie uchodźców ze szczepu Hutu, szukających schronienia przed
zemstą niedobitków szczepu Tutsi (po których, równie jak po sobie, nie spodziewali się
przebierania w środkach) i zbierających siły, by niedokończoną rzeź doprowadzić do
końca.
BĘDZIE INACZEJ?
Nic tak nie wstrząsa sumieniami, jak widok cierpiącego dziecka. No i nie dziw: dziecko to
z definicji stworzenie kruche, łatwe do skrzywdzenia, wymagające opieki. My, dorośli,
jesteśmy tu po to, by je przed krzywdą bronić i opieką otaczać. Opieka nad słabym i
skrzywdzonym jest rdzeniem odpowiedzialności moralnej, a przyjęcie odpowiedzialności
za tę odpowiedzialność jest rdzeniem moralności, a więc i powołaniem człowieka, istoty
moralnej. Widok cierpiącego dziecka powiada nam: chybiliście swemu powołaniu.
Dlatego tak trudno ten widok znieść. I trudno ten widok z pamięci przepędzić. Starsi z
nas nigdy nie zapomną widoku żydowskiego chłopca z podniesionymi rękami i
niemieckim karabinem wycelowanym w plecy, ani zwęglonej skóry dziewczynki
wietnamskiej polanej amerykańskim napalmem... Młodsi mają pewnie jeszcze w pamięci
przezierające spod wrzodów kości zagłodzonego etiopskiego dziecka, i strach w oczach
2
palestyńskiego chłopca tulącego się do równie jak on bezradnego ojca pod gradem
izraelskich kul. A całkiem już ostatnio obiegła świat zroszona łzami i drętwa ze strachu
twarz katolickiej dziewczynki z Irlandii uciekającej przed protestancką bombą.
Patrzyliśmy wszyscy. Cierpieliśmy wraz z cierpiącymi dziećmi. Ale w każdym z tych
przypadków - we wszystkich bez wyjątku - wielu z patrzących wysnuło lekcję, że aby
chronić dzieci, trzeba pozabijać więcej niż dotąd dorosłych.
Może jednak tym razem będzie inaczej? Krew się tym razem polała nie w jakiejś tam
Ruandzie, Wietnamie czy Palestynie, Somalii, Kongu czy innej, równie egzotycznej Sri
Lance, ale w miejscach, których nazwy nikt z nas wyszukiwać w encyklopedii nie musi. I
nie w krajach, których słabość i niezaradność doprasza się wprost tarapatów, ale w sercu
najpotężniejszego (powiadają niektórzy: jedynego) dziś supermocarstwa, od którego ów
Pax, na jaki wszyscy dziś liczymy, zapożyczył swą nazwę. To mocarstwo już się o to
zatroszczy, by po dwu dniach ekrany telewizyjne świata za innymi sensacjami nie
pognały, by mrożących krew w żyłach widoków nie zabrakło ani jutro, ani pojutrze, ani za
miesiąc, byśmy nie mogli, jak mocno i rzetelnie byśmy tego nie pragnęli, z tych widoków
się otrząsnąć. Więc może tym razem będzie inaczej? Jakby się chciało zakrzyknąć: tak,
tym razem, wreszcie, słowo przypadnie ofiarom. Tym razem, wreszcie, nie zagłuszą ich
mówcy z urzędu oddelegowani, by na ich pogrzebach przemawiać... Tym razem,
wreszcie, pojmiemy i zapamiętamy, że cierpień jednych ludzi nie da się ukoić, ani
wymazać cierpieniami innych.
Oby... Obawiam się, że płonne to nadzieje i ten raz od innych różnić się nie będzie; w
każdym razie, nie na lepsze... Wedle Kena Allarda, wnikliwego i przez swą dociekliwość
miarodajnego komentatora spraw narodowego bezpieczeństwa, "większość
Amerykanów nie o tym myśli, by oddać sprawców w ręce sprawiedliwości, ale by ich
odprawić do piekła".
Hansa Jonasa, jednego z najtęższych filozofów moralnych zakończonego niedawno
stulecia, nękała myśl o niewspółmierności obszaru spraw ludzkich, na jakim nasze
działania lub zaniechanie działań odciskają piętno, a obszarem, jaki objąć jest zdolna
nasza wyobraźnia moralna. Dzięki technice, jaką posiadamy, wpływać możemy po raz
pierwszy w ludzkich dziejach - i rzeczywiście wpływamy - na warunki, w jakich
przychodzi dziś i przyjdzie w przyszłości borykać się ze swymi życiowymi problemami
ludom, jakich nigdy nie odwiedzimy ani z bliska nie obejrzymy, a i pokoleniom, jakie się
narodzą już po naszym zejściu ze świata. Ale nasze poczucie odpowiedzialności
moralnej niewiele się zmieniło od czasów Adama i Ewy. Cierpi na krótkowzroczność.
Traci głos, gdy się znajdzie za opłotkami zagrody, a głuchnie na najbliższych rozstajach.
GLOBALNA ODPOWIEDZIALNOŚĆ
A wszak wypadło nam, mieszkańcom dwudziestego pierwszego stulecia, żyć w erze
globalizacji - a gdy o "globalizacji" rzecz, mowa o tym, że sieć ludzkich zależności
ogarnęła już, bądź w szybkim tempie ogarnia całą planetę. O żadnym zdarzeniu,
3
najdrobniejszym nawet i o czysto lokalnym zdawałoby się znaczeniu, nie da się
powiedzieć z pewnością, że nie będzie ono miało następstw o "globalnym zasięgu".
Żadnego zdarzenia, z pozoru najbardziej nawet "miejscowego" czy "zaściankowego" w
pojęciu jego autorów, aktorów i świadków, nie da się w pełni opisać i objaśnić bez tego,
by wziąć pod uwagę to, co się działo, dzieje lub dziać może w miejscach wielce od
miejsca zdarzenia odległych. Mało co z tego, co się staje na Krakowskim Przedmieściu
czy na krakowskim Rynku, jest całkiem bez znaczenia dla reszty świata, nawet gdyby
owa reszta była tego nieświadoma, a sprawców to nie obchodziło; ale i mało czego
dokonać można na Krakowskim Przedmieściu czy Rynku resztę świata ignorując. Kroki,
jakie ludzie podejmują, mogą nie sięgać poza miejskie rogatki, ale trudno do końca
zrozumieć, dlaczego te kroki zrobiono i dokąd prowadzą, jeśli się wzrokiem "sceny
globalnej" nie ogarnie. Wszyscy dziś w świecie jesteśmy więc od siebie nawzajem
zależni - od tego, co my czy wszyscy inni czynią, czego czynić zaniedbują lub przed
czego czynieniem się wzdragają.
Sam fakt zależności nie jest od nas zależny. Nieważne, czy o zależności wiemy czy nie,
czy ją uznajemy za fakt dononany czy traktujemy jak chwilowy pech, czy cieszy nas czy
smuci, i czy bierzemy ją w rachubę czy ignorujemy wtedy, gdy planujemy własne
działania. Nie zależy też od nas owa odpowiedzialność, jaka z globalnej współzależności
wynika. Jedno tylko od nas zależy: czy tę swoją odpowiedzialność uznamy i wnioski z
niej wyciągniemy, czy za tę odpowiedzialność, jaka nam w losie przypadła,
odpowiedzialność podejmiemy i w zgodzie z tym postanowieniem postępować będziemy.
A jeszcze i to od nas zależy, jak sobie treść tej odpowiedzialności wytłumaczymy. Jak o
tym Knud Logstrup, inny wnikliwy myśliciel moralny stulecia ludobójstw i obozów, uparcie
przypominał, nakaz moralny odpowiedzialności za bliźniego nie dociera do nas
wyposażony w instrukcję obsługi; w tym się właśnie nasza odpowiedzialność moralna
wyraża, by nakaz ów na język naszych zadań przełożyć. A miarą tego, żeśmy się do
dzieła odpowiedzialnie zabrali, będzie nie dający się stłumić niepokój sumienia: nie dość
zrobiliśmy, by się ze swej odpowiedzialności za los bliźniego w pełni wywiązać - ile
byśmy nie zrobili, więcej jeszcze do zrobienia zostało. Dla istoty moralnej sąd "zrobiłem,
co mogłem" ulgi nie zwiastuje. Póki ludzie cierpią z tej przyczyny, że inni ludzie ból im
zadają, mogłem - powinienem był - zrobić więcej niż zrobiłem, by cierpienie jednych
ukoić, a innym zadawanie cierpień udaremnić.
Odpowiedzialność moralna jest niepodzielna - jak samostanowienie narodu czy ta
władza, jakiej się ich rządy domagają. Wymaga ona, by zbrodnie na ludziach dokonane
nie uchodziły sprawcom na sucho i by ci, co zbrodnię knują lub gotują wiedzieli, że im
ona na sucho nie ujdzie. Ale odpowiedzialność wymaga wielu innych jeszcze rzeczy, i
bez nich pozostanie niespełniona. Jeśli bowiem ponosimy odpowiedzialność za to, by w
świecie, jaki współzamieszkujemy, dla krzywdy ludzkiej i zadawania ludziom bólu nie
było miejsca, to nie wolno nam spocząć, zanim ci, co czynią zło, nie zostaną oddani
sprawiedliwości i ukarani, ale też i zanim zabraknie w tym świecie niesprawiedliwości,
jaka poczuciem krzywdy się odciska, w jakiej zło się lęgnie, i na jakiej złoczyńcy żerują. A
zło lęgnie się i pleni najobficiej na glebie obojętności użyźnianej krzywdą i odmową
uznania dla ludzkiej godności.
4
TRZY SYMBOLE
Nie wiem, kto zaplanował zburzenie wieżowców nowojorskich i waszyngtońskiego
Pentagonu, kto przeszkolił wykonawców i zlecił im dokonanie zbrodni. Odnalezienie i
wyłapanie winnych nie jest moim zadaniem, jest ono sprawą organów bezpieczeństwa -
do tego wszak celu się takie organy powołuje. Wiem za to, i wiedzieć winienem, że
ktokolwiek tę zbrodnię wykoncypował, zmyślnie i sprytnie cele zamachów dobierał (licząc
nadto, nie bez kozery, że korporacje medialne uczynią z masakry widowisko światowe i
że przesłanie w doborze celów zawarte uwadze się nie wymknie).
Tłoczno w naszym świecie od symboli, od bezdomnych znaków poszukujących znaczeń
do zarzucenia kotwicy i osieroconych znaczeń goniących za znakami, jakie mogłyby je
przygarnąć. Zewsząd otaczają nas, migocą, mamią symbole - wyrażając świat przez
jego przesłanianie. Przemawia się do nas symbolami, porozumiewamy się symbolami.
Na dobre czy na złe, gwałt i przemoc nie są od tej reguły wyjątkiem. Ta zbrodnia miała w
swym zamierzeniu sama być symbolem i wymierzona była w symbole (zgładzenie "przy
okazji" setek pasażerów porwanych samolotów i tysięcy pracowników handlowego
centrum było tą jakże dobrze znaną nam już okolicznością, dla której - amerykańscy
zresztą - spece od samosterownych rakiet i innych sprytnych bomb wymyślili odrażająco
zakłamaną nazwę "collateral damage"). Forteca potęgi gospodarczej, siedziba mocy
militarnej, centrum rozkazodawstwa politycznego (jeśli przyjmiemy, że strzaskany w
Pittsburgu samolot zmierzał do Białego Domu): trzy, dla większości mieszkańców globu
czytelne, symbole trzech filarów, na jakich wspiera się zwierzchnictwo Stanów
Zjednoczonych Ameryki Północnej nad raptownie globalizującym się światem. (Zabrakło
tylko symbolu czwartego - kulturowego - filaru; choćby Hollywoodu... Ktokolwiek knuł tę
zbrodnię, musiał mieć kulturę w pogardzie, lub być w sprawach socjologicznych
ignorantem.)
AMERYKA I EGOIZM
W jej dzisiejszej postaci globalizacja rozdaje swe dary nader wybiórczo. Niektórzy się
bogacą, wielu ubożeje, a wygląda na to, że to bogaci się bogacą, a ubodzy ubożeją.
Setki milionów ludzi mogą się dopatrzeć we własnym doświadczeniu niezbitych
dowodów na to, że dzieje się im krzywda o pomstę wołająca, że w nowym
zglobalizowanym świecie odmawia się im nie tylko wstępu na festyn rozpasanej
konsumpcji, jakim inni się bez żenady rozkoszują i jakim się przed resztą świata dumnie
popisują, ale ludzkiej godności - tego najpodstawowszego z podstawowych praw
człowieka. A z tego tytułu, że jest Ameryka jedynym na świecie supermocarstwem i
jedynym państwem, jakie ustami swych prezydentów głosić może (nie rozchodząc się
zbytnio z prawdą), że różnica między polityką wewnętrzną a zagraniczną się zatarła, na
nią właśnie spada lwia część za ten stan rzeczy odpowiedzialności (liczni Francuzi
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wątki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- juli.keep.pl
Imiona - spis, INNE - RÓŻNOŚCI, Różności(4)
Imiona diabelskie w Polsce, NAUKA- RÓŻNOŚCI CIEKAWOSTKI NAUKOWE, Sekty, magia, okultyzm
Imiona dla kotów, Medycyna Weterynaryjna, II Rok, ANATOMIA CHIRURGICZNA MAŁYCH ZWIERZĄT
Imiona i nazwiska, polonistyka, językoznawstwo, historia języka polskiego - moje notatki
Imiona kwiatów i dziewcząt - Gilbert Elizabeth, 1, A tu dużo nowych ebooków
Imiona hebrajskie, NAUKA- RÓŻNOŚCI CIEKAWOSTKI NAUKOWE, Żydzi
Imiona i ich znaczenie, Filologia polska UWM, Stylistyka współczesna
imiona męskie erotyczne, Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ Znaczenie imon FREE
imiona żeńskie erotyczne, Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ Znaczenie imon FREE
Imiona i nazwiska. Toponimy, filologia polska, Językoznawstwo