[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Andy McDermottImperium złotaZ angielskiego przełożyła Marta KomorowskaTytuł oryginału:Empire of GoldDla mojej rodziny i przyjaciółPrologAfganistanJałowy krajobraz wydawał się Eddiemu Chase’owi obcy, a zarazem dziwnie znajomy. An-glik dorastał wśród urwistych wzgórz hrabstwa Yorkshire, którego ukształtowanie powierzchniprzypominało pofalowany teren, nad którym teraz przelatywał helikopter. Jednak nawet w nocyróżnica była oczywista. Wzgórza i wrzosowiska wokół jego rodzinnego miasta były zielone i pełneżycia. Krajobraz rozciągający się teraz pod nim był spękany i brudnobrązowy. Była to martwa zie-mia.Tej nocy miała spłynąć krwią.Chase odwrócił wzrok od okna w kierunku siedmiu mężczyzn siedzących w słabo oświetlo-nej kabinie helikoptera. Wszyscy, podobnie jak on, byli żołnierzami Sił Specjalnych, a ich pomalo-wane na czarno twarze nie zdradzały żadnych emocji. Uczestnicy misji wyjątkowo nie pochodziliz tej samej jednostki, a nawet z tego samego kraju. Pięciu należało do 22. pułku SAS – jednej z naj-bardziej elitarnych brytyjskich jednostek, która budziła równie wiele podziwu, co grozy. Pozostalitrzej byli innej narodowości – Koalicja stworzyła drużynę do przeprowadzenia tej operacji w du-żym pośpiechu.Chase nie spodziewał się jednak problemów podczas współpracy. Dwóch z tych ludzi jużznał – z Bobem „Blueyem” Jacksonem z australijskiego SAS nie miał wprawdzie zbyt wiele doczynienia, ale z Jasonem Starkmanem z Sił Specjalnych Armii Stanów Zjednoczonych – ZielonychBeretów – przyjaźnił się od lat.Trzeci obcokrajowiec był, przynajmniej dla niego, wielką niewiadomą. Za mężczyznę porę-czył dowódca drużyny, major Jim „Mac” McCrimmon – a dla Chase’a była to jedna z najlepszychmożliwych rekomendacji. Mimo to chciał bliżej poznać Belga o orlim nosie, zanim znajdą się naziemi, więc usiadł koło Hugona Castille’a z Grupy Sił Specjalnych, aby wyciągnąć z niego więcejinformacji.Manewr okazał się zupełnie niepotrzebny, bo gadatliwy Castille mówił tyle, że nawet spe-cjaliście od przesłuchań trudno byłoby za nim nadążyć.– No więc znaleźliśmy mały bar przy Las Ramblas – opowiadał z przejęciem – i poznałemtam prześliczną Hiszpankę. Byłeś kiedyś w Barcelonie? – Chase pokręcił głową, zastanawiając się,jakim cudem temat rozmowy (a właściwie monologu), w ciągu kilku sekund, podczas których wy-glądał przez okno, przeskoczył z operacji wojskowej w Bośni na podrywanie Hiszpanek. – Tamtej-sze zabytki są równie piękne, jak kobiety. Ale jeśli chodzi o wydarzenia tamtej nocy, jestem dżen-telmenem, więc nic na ten temat nie powiem – oświadczył z szerokim uśmiechem.Chase też wyszczerzył zęby.– Czyli to jednak możliwe, żebyś przestał gadać?– Oczywiście! To… – Castille zamilkł, zauważając przytyk. Prychnął, wyjął z kieszeni jabł-ko o lśniącej czerwonej skórce i wgryzł się w owoc.– Eddie, a ty to niby milczek jesteś? – odezwał się głos ze szkockim akcentem. Komentarzrozśmieszył większość mężczyzn.– Wal się, Mac. – Chase odgryzł się dowódcy. Relacje międzyludzkie w Siłach Specjalnych,bardzo bliskie i powstające pod dużą presją, umożliwiały swobodę niespotykaną w zwykłych od-działach wojskowych – przynajmniej do pewnego stopnia. – Ja przynajmniej gadam o bardziej inte-resujących rzeczach niż cholerny krykiet i snooker.Mężczyzna, siedzący obok Maca, wtrącił z powagą w głosie:– Sierżancie, interesuje pana zupełnie co innego niż pozostałych. – Kapitan Aleksander Sti-kes, tak jak Chase, dobiegał trzydziestki, ale na tym podobieństwa się kończyły. Chase był przysa-dzisty, a jego kwadratową, krzywonosą twarz można było określić najwyżej jako „wyrazistą”, tym-czasem drugi z oficerów, dwumetrowy blondyn z wysokim czołem i kształtnym nosem, wyglądałjak pruski szlachcic. – Myślę, że wszyscy wolelibyśmy trochę posiedzieć w ciszy.– O ciszy to możesz tu zapomnieć – rzucił Mac. Kpiny w jego głosie nie zagłuszył nawetryk silników helikoptera.Chase ponownie zwrócił się do Castille’a.– To już trzeci owoc, który wcinasz od wylotu z bazy. Ja ostatnio jadłem tylko banana,w dodatku lekko popsutego.Castille odgryzł kolejny kęs.– Zawsze zabieram na misje mnóstwo owoców. To dużo lepsze niż suchy prowiant, nie?I mam swoje sposoby, żeby się nie obijały. Ojciec mnie nauczył.– Jest jakimś specjalistą od opieki nad owocami?Belg się uśmiechnął.– Nie. Ma warzywniak, a obitych owoców nikt nie chce kupować. A twój?Pytanie zbiło Chase’a z tropu.– Mój ojciec?– Tak. Co robi?– Pracuje w firmie logistycznej. Zajmuje się transportem – wyjaśnił, widząc niepewność Ca-stille’a. – Przewozi towary po całym świecie, pilnuje ich odpraw na granicy. Aha, i jest potwornymdupkiem.– Jaki ojciec, taki syn, co nie, Yorkuś? – spytał inny z żołnierzy SAS, Kevin Baine. W prze-ciwieństwie do wcześniejszej uwagi Maca, w komentarzu wygłoszonym z londyńskim akcentemnie było cienia wesołości.– Spieprzaj. – Chase nie pozostał mu dłużny. Płaska twarz Baine’a wykrzywiła się w drwią-cym grymasie.– Duu-pek – powtórzył Castille. Słowo wypowiedziane z belgijskim akcentem zabrzmiałokomicznie. – Nie lubisz go, co?– Nie rozmawiałem z nim od chwili, kiedy dziesięć lat temu wyprowadziłem się z domu.Nie żebyśmy często się widywali przedtem. Cały czas gdzieś jeździł. I romansował za plecamimamy. – Sam się zdziwił tym wyznaniem. Przyjacielski ton Castille’a sprawił, że powiedział wię-cej, niż zamierzał. Posłał kolegom z SAS groźne spojrzenie, sprawdzając, czy któryś ośmieli się za-żartować. Mina Stikesa wskazywała, że zanotował sobie ten fakt w pamięci, ale nikt się nie ode-zwał.– Oj, sorry – powiedział Castille.– Nie ma sprawy – rzucił Chase, wzruszając ramionami.Trochę przesadził – tak naprawdę wiedział tylko o jednym romansie. Ale to wystarczyło.Castille chciał coś dodać, ale przerwał mu głos pilota skrzeczący z głośnika:– Dziesięć minut!Nastrój natychmiast się zmienił. Ośmiu mężczyzn gwałtownie wyprostowało się na siedze-niach. Czerwone lampy w kabinie zgasły, pozostał jedynie upiorny zielony blask bijący od urządzeńw kokpicie.– Dobra – stwierdził Mac, tym razem całkiem poważnie. – Nie mieliśmy za wiele czasu naomówienie sytuacji, więc zróbmy to teraz jeszcze raz. Aleksandrze?Stikes wychylił się do przodu i zaczął mówić.– Jak wiecie, mamy jedenastu pracowników pomocniczych ONZ plus jednego działającegopod przykrywką oficera MI6 – których talibowie wzięli jako zakładników. I dwanaście wolnychmiejsc w helikopterach. – Zerknął za okno. Obok Black Hawka armii amerykańskiej leciała mniej-sza maszyna, MH-6 Little Bird. – Chcę, żeby w drodze powrotnej wszystkie te siedzenia były zaję-te. A tutaj – wskazał na jeden z foteli – ma siedzieć nasz kolega szpieg. Cały i zdrowy. Ma informa-cje o Al-Kaidzie, których potrzebujemy. Może nawet wie, gdzie ukrywa się Osama.– Ciekawe, czy wysłaliby nas na misję ratunkową, gdyby jeden z porwanych nie był tajnia-kiem – zastanawiał się Bluey.– Ja tam nie jestem ciekaw – ponuro zażartował Chase, odpowiadając łysemu Australijczy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mirabelkowy.keep.pl